sobota, 27 lipca 2013

Rozdział drugi.

Nadia.
Przez dwa tygodnie Amane zdołała zaaklimatyzować się w mieszkaniu przyjaciółek. Nadia pomagała jej w uprzątnięciu pokoju Dionizego, w którym co rusz znajdowała jego drobiazgi i bibeloty. Rodzice dziwili się, kiedy opowiedziała im o nowej znajomej z lotniska.
- Jesteście skrajnie nieodpowiedzialne, ty i Danka! - zaskoczył ją tato - Wymieniliście z nią dwa zdania i już zapraszacie ją do waszego mieszkania.
- Twój ojciec ma rację - wtórowała mama - A co, jeśli ta cała Amane to jakaś złodziejka należąca do wschodniej mafii? Skąd wiesz, że w tej jej Azji nie ma jakichś zorganizowanych sekt albo innych dziwactw?
Nadia uspokajała rodziców, ale oni wciąż upierali się przy swoim. Właśnie to był ich znak rozpoznawczy - upór i bujna wyobraźnia. Próbowali przekonać ją, że Amane ma powiązanie z narkotykami, nielegalnym handlem broni lub co najmniej drobnymi kradzieżami. Nadia skrycie naśmiewała się z ich wymysłów, bo gdy tylko zobaczyła sympatyczną twarz dwudziestodwulatki na lotnisku, wiedziała od razu, że powinna jej pomóc. Taka po prostu była - pierwsze wrażenie wystarczyło, by prześwietliła kogoś na wylot i poznała jego duszę.
W pewne piątkowe popołudnie, kiedy parzyła kawę dla siebie i Amane, a Danka musiała kończyć artykuł w redakcji, radość rozpierała ją od środka na samą myśl o spędzeniu reszty tego dnia.
- Mam wspaniałą nowinę! - zapiszczała do ucha współlokatorki i postawiła dwa kubki na stoliku stojącym przed nią.
- A ta nowina to...?
- Kiedy Danka wróci z pracy, wybieramy się na mecz!
Nadia, przy drobnym wsparciu rodziców, zakupiła dwa bilety na mecz Mistrzostw Świata w siatkówce, który miał odbyć się w piątkowy wieczór na hali Ursynów. Miała wyrzuty sumienia, kiedy prosiła ojca o pieniądze, ale Ludwik rozumiał, że siatkówka dla jego córki jest czymś więcej niż sportem. Od dziecka uwielbiała oglądać mecze razem z nim i jego bratem, jej wujkiem. Pieniądze nie stanowiły dla niego problemu, ponieważ od kilku lat prowadził świetnie prosperującą firmę drukarską, a jeśli przy ich pomocy mógł spełniać marzenia córki, nic nie było w stanie go powstrzymać.
- Hala jest niedaleko stąd - kontynuowała Nadia z entuzjazmem - Wiem, że siatkówka to twoja bajka, dlatego postanowiłam kupić bilet również dla ciebie. Danka ma darmowy wstęp, płaci za nią redakcja. Później ma pisać o tym jakiś artykulik i z racji tego będzie ulokowana tuż przy boisku, a ja byłabym osamotniona na trybunach.
Spojrzała z nadzieją na Amane i dodała pospiesznie:
- Oczywiście nie zapraszam cię na ten mecz tylko z tych egoistycznych powódek! Powinnaś się gdzieś wybrać, trochę odpocząć.
- Przecież ciągle zalegam w waszym mieszkaniu. To dla mnie niekończący się odpoczynek.
- Owszem, ale i tak zabieram cię ze sobą!
- Kto gra? - zapytała Amane z błyskiem w oku, Nadia od razu zauważyła, jaka jest pobudzona.
- USA i Bułgaria, grupa A. Oprócz nich w grupie są też Niemcy, Ukraina i Kuba. Będzie ciekawie!
Amane zaśmiała się pod nosem.
- Widzę, że siatkarski świat nie jest ci obcy - powiedziała z uznaniem - Wszystkie informacje w jednym paluszku.
- Siatkówką interesuję się od małości, to tyle.
Zapadła cisza, podczas której Amane myślała nad czymś ze skupieniem.
- Nie mogę iść z tobą, nie będę miała pieniędzy, żeby oddać ci za bilet.
- To prezent - wtrąciła Nadia z uśmiechem - Naprawdę nie masz się o co martwić, dla moich rodziców pieniądze to nie problem. Oczywiście jest mi głupio, kiedy tata płaci za moje zachcianki, ale w kwestii siatkówki mnie rozumie, kiedyś też był kibicem i to nie byle jakim - przyznała Nadia całkiem szczerze.
Amane westchnęła.
- No dobrze - oznajmiła w końcu - Pójdę z tobą, ale następnym razem informuj mnie wcześniej o takich niespodziankach.
Uściskały się i zabrały się za kompletowanie strojów najwierniejszych kibiców, chociaż Nadia szczerze żałowała, że tamtego dnia meczu nie mogą rozegrać Polacy.

Gdy Nadia wkroczyła niepewnym krokiem na halę, szeroki uśmiech wpełzł na jej twarz. Nie był to jej pierwszy raz na meczu, ale za każdym razem, gdy zasiadała na trybunach, miała wrażenie, że za chwilę rozsadzi ją pozytywna energia. Na meczach zamieniała się w nieobliczalne zwierzę. Krzyczała głośno, gdy jej ukochany klub zdobywał punkt, śpiewała razem ze spikerem, skakała w miejscu, kiedy meksykańska fala dochodziła do jej sektora. Miała w sobie ogromne pokłady energii, które musiała z siebie uwolnić. Na każdym meczu ładowała baterię, by starczyło jej na okres bez-meczowy, jak go nazywała. Tym razem musiała zadowolić się jedną z jej mniejszych sympatii, reprezentacją USA.
Gdy gracze zakończyli rozgrzewkę i zaczęli powoli ustawiać się od odśpiewania hymnów, poczuła głód i wyciągnęła ze swojej ukochanej miętowej torebki paczkę bułeczek maślanych.
- Chcesz jedną? - podsunęła ją pod nos Amane.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała i skierowała swój rozmarzony wzrok z powrotem na boisko.
Hymn USA ucichł, równie szybko zakończył się hymn ich przeciwników. Zanim Nadia zdążyła przełknąć drugą bułkę, rozpoczął się mecz. Stany Zjednoczone wciąż utrzymywały dwupunktową przewagę, aż do pierwszej przerwy technicznej. Mecz przebiegał zgodnie z myślą Nadii. Razem ze sporą częścią amerykańskich kibiców krzyczała przy każdej udanej akcji. USA wygrało pierwszego seta dwadzieścia pięć do dwudziestu dwóch. Podczas przerwy Nadia machała zaciekle w stronę Danki, ale jej przyjaciółka była zbyt pochłonięta obserwowaniem siatkarzy tłumnie zgromadzonych przy bocznej linii boiska.
- Pewnie znowu któryś jej się spodobał - pomyślała i po chwili zorientowała się, że wypowiedziała to na głos.
- Tak też myślałam. Danka wydaje mi się raczej otwartą osobą, taką towarzyską, pełną werwy i dobrego humoru.
- Tak, taka właśnie jest - potwierdziła szatynka i uśmiechnęła się, gdy do jej głowy napłynęły miłe wspomnienia związane z przyjaciółką. Oprzytomniała chwilę później, gdy głośny dźwięk oznajmił rozpoczęcie drugiego seta. Nadia odetchnęła głęboko i ponownie zacisnęła mocno kciuki. Obserwowała z radością piłki, które posyłane przez Amerykanów lądowały z niesamowitą szybkością i siłą w boisku, a niezdolni do obrony Bułgarzy obserwowali je z niesmakiem. Nadia siedziała na tyle blisko boiska, by móc swoim sokolim wzrokiem wyłapywać nawet najmniejszy grymas na twarzach zawodników. Nie mogła zaprzeczyć, że niektórzy z nich byli przystojni, ale nie to interesowało ją najbardziej.
- Amerykanie niesamowicie dzisiaj grają, prawda? - szepnęła do ucha Azjatki.
Kobieta pokiwała jedynie głową, nie odrywając wzroku od boiska. Nadia poszła w jej ślady i z zapartym tchem obserwowała to, co działo się niżej. Nagle wpadła jej do głowy myśl, jak bardzo chciałaby kiedyś móc grać w siatkówkę w ten sam sposób, w jaki robili to reprezentanci USA, jak bardzo chciałaby kiedyś stanąć na przeciwko siatki, przyjąć idealnie żółto-granatową piłkę, poczekać na dokładną wystawę i zaatakować tak, by już nikt nie mógł dotknąć okrągłej Mikasy.

Amane.
Amane w skupieniu oglądała zmagania siatkarzy na boisku. Obie reprezentacje nie były jej obce, ale nigdy specjalnie nie kibicowała żadnej z nich. Tym razem, tak jak jej współlokatorka, stawiała na wygraną Amerykanów. W czasie trwania meczu coraz mocniej utwierdzała się w tym przekonaniu. Mężczyźni w bordowych strojach zdobywali coraz większą przewagę.
- Patrzysz na nich, jakbyś zamiast oglądać mecz, rozwiązywała jakąś łamigłówkę. - Nadia śmiejąc się cicho, szturchnęła ją lekko w ramię.
- Po prostu to wszystko jest niesamowite. Jeszcze nigdy nie byłam na meczu przy takiej publiczności.
Dawniej słyszała o atmosferze, która panuje na meczach w Polsce, nawet kiedyś natrafiła na nagranie śpiewu hymnu narodowego, wykonanego przez Polaków, coś pięknego. Rozejrzała się po hali: wszyscy zgromadzeni byli w wyśmienitych humorach, nawet jeśli ich drużyna przegrywała.
Szatynka próbowała coś odpowiedzieć, ale doszła ich wieść o piłce setowej dla ich drużyny. Po chwili było już po secie, na co obie zareagowały z radością. Reprezentacja Stanów Zjednoczonych wygrała drugiego seta do dwudziestu.
W czasie przerwy, Amane poczuła pragnienie. W dole hali zauważyła mężczyznę z spożywką, więc  upewniwszy się, że ma w kieszeni kilka złotych (będąc tu dwa tygodnie, pogodziła się z tym, że na bilet powrotny musi zbierać na nowo, a pozostałe z biletu drobne pieniądze zamieniła na miejscową walutę), zapytała towarzyszkę:
- Masz ochotę na coś do picia?
- Napiłabym się czegoś gazowanego. - usłyszała w odpowiedzi. Kiwnęła tylko głową i spokojnym krokiem ruszyła w dół, ku upragnionym napojom.
Od czasu do czasu patrzyła na mijanych ludzi. Większość z nich była pogrążona w rozmowie, ale niektórzy rzucali przelotne spojrzenia. Nikt jednak nie odwzajemnił uśmiechu, który nie schodził z jej delikatnej twarzy. Obojętność ludzi nie zrobiła na niej żadnego wrażenia; w końcu mogli kibicować Bułgarom. Do czasu.
Najdłużej patrzył na nią, na oko, czteroletni ryży chłopiec. Posłała mu jeszcze szerszy uśmiech, a on tylko patrzył na nią jak na zjawę.
Wskazał na nią paluszkiem i powiedział coś niezrozumiałego do kobiety, u której siedział na kolanach. Jego matka (tak przynajmniej podejrzewała Japonka) skryła uśmiech pchający się jej na twarz i mruknęła jakiś karcący tekst, nie spuszczając z niej wzroku.
Wyraz twarzy Azjatki zmarkotniał; nie rozumiała o co chodzi kobiecie. Próbowała jeszcze raz zarazić ich pozytywną energią, która tak rzadko w niej gościła, jednak matka chłopca tylko zmierzyła ją od stóp do głów i obrzuciła przedziwnym spojrzeniem.
Ame (tak zaczęły nazywać ją współlokatorki), czując się o wiele gorzej, podeszła jak najszybciej mogła do mężczyzny, zapłaciła za dwie puszki Mountain Dew i szybko wróciła na miejsce.
- Dzięki. - Nadia odebrała swój napój i szybko upiła z niego kilka łyków.
Ciemnowłosa głęboko się załamała. Wciąż nie pojmowała zachowania syna i matki. Rozumiała, wyróżniała się, ale czy aż tak, żeby wytykać ją palcami? Chyba, że to przez coś innego? Może przez przypadek powiedziała coś w swoim ojczystym języku, a akurat chłopiec to usłyszał?
Podobne myśli zaprzątały jej głowę przez połowę następnego seta. Dopiero kiedy szatynka zaczęła wypytywać ją dlaczego nagle spochmurniała, Amane postanowiła skupić się na meczu.
Amerykanie byli tego dnia nie do pokonania. Z łatwością ogrywali Bułgarów, co podobało się większości publiczności.
Piłka meczowa, która kilkanaście minut później wylądowała w pomarańczowej strefie boiska po stronie bułgarskiej wywołała na trybunach wybuch euforii i radosne okrzyki. Polka chętnie w nich uczestniczyła, czemu pilnie się przyglądała. Nie mogła uwierzyć, że to ta sama ułożona Nadia, która jeszcze wczoraj niczym matka chodziła za Danką, by ta wyrzuciła wysypujące się z kosza śmieci, teraz podskakuje w miejscu i krzyczy z wszystkimi znane przyśpiewki.
Amane wstała i także zaczęła klaskać; nic poza tym. Po mniej więcej kwadransie ludzie zaczęli się zbierać ku wyjściu, niektórzy ruszyli po autografy. Japonce ani się śniło przeciskać przez tłum dla marnego podpisu, więc skierowała się ku wyjściu. Nadia miała jednak inne plany, gdyż mocno pociągnęła ją za rękę. Spojrzała na nią pytającym wzrokiem.
- Chodź, musimy przecież znaleźć Danutę. - wytłumaczyła. - Chodź!
Zeszły wspólnie w dół, jednak nie wyszły z obiektu. Obserwowały uważnie kręcących się wokół siatkarzy ludzi, ale... Danki nie było ani w tłumie dziennikarzy, ani w kolejce po autografy.

Danka.
- Jak działa to ustrojstwo?
Danka od kilku minut próbowała uporać się z wielką lustrzanką Dionizego, a że wcześniej nie obsługiwała się takim sprzętem, bała się nawet trzymać go w ręku.
Zniecierpliwiony chłopak wywrócił oczami i zabrał z rąk Danusi aparat.
- Danka - obrócił lustrzankę w rękach - źle ją trzymałaś. - Uśmiechnął się do przyjaciółki, a Danka strzeliła facepalma.
- Dziękuję, ratujesz mi życie. - Dyzio oddał jej sprzęt. - Gdyby nie ty, ta lustrzanka wylądowałaby na podłodze.
- Więc uratowałem życie lustrzance. - Wyszczerzył się, a Danusia popukała się w czoło. - Musisz nacisnąć ten wihajster.
- To już wiem - mruknęła, przykładając do twarzy lustrzankę i patrząc przez wizjer. - Nie mogłam go znaleźć.
- Nic dziwnego - zaśmiał się Dyzio.
Do końca rozgrzewko Danka robiła zdjęcia bułgarskim i amerykańskim siatkarzom, a że w przeszłości interesowała się fotografią, nieźle jej szło. Jednak brak funduszy na profesjonalną lustrzankę zaprzepaścił marzenia Danki o dalszym myśleniu o tym hobby. Kiedy ukończyła dzieła, postanowiła je obejrzeć, a nie ukrywając, zdjęcia wyszły jej perfekcyjnie. Kiedy już danusiowe fotki się skończyły, dziewczyna natrafiła na zdjęcia, które wykonał Dyzio, a na nich ujrzała tylko jednego siatkarza.
- Dyziu... - zaśmiała się, a chłopak zwrócił swoje oczy w jej kierunku. - Co to ma znaczyć?
Podała mu lustrzankę, a chłopak spłonął rumieńcem. Gdy Danka zaśmiała się głośniej, a oczy ludzi zgromadzonych obok zwróciły się w ich kierunku, Dionizy, trochę zmieszany ta całą sytuacją, wyłączył aparat i odłożył go na stolik.
- No co? - zapytał. - Też miałem robić parę zdjęć.
- Ale tylko Andersonowi? Czy Leoś wie?
- Ale o czym, Dancia, o czym?
- No o tym, że podkochujesz się Macie Andersonie - zaśmiała się, a teraz Dyzio uderzył się otwartą dłonią w twarz.
- Ciebie to trzeba zamknąć w jakimś zakładzie - westchnął, patrząc w stronę boiska. - Najlepiej takim na Karaibach. Albo na księżycu.
- I tak by mi nie pomógł - mruknęła, szukając swoich przyjaciółek, które także były na meczu. Niestety, Ursynów należał do kategorii hal większych, więc dziewczynie trudno było dostrzec Amane i Nadię w tak dużym tłumie.
I zanim Danka zdążyła mrugnąć, siatkarze weszli już na parkiet, żeby odśpiewać hymny narodowe.
- Jego tył jest o wiele lepszy niż przód - usłyszała podczas przerwy, gdy spiker zapowiadał już hymn Bułgarii.Danka spojrzała na Dionizego, bo to z jego ust padło to stwierdzenie i parsknęła śmiechem. - Boże, powiedziałem to na głos?!
Danusia tylko pokiwała głową, a Dyzio, kolejny raz z resztą, strzelił facepalma. Niestety, nie zdążyła z niego zażartować, bo zabrzmiał hymn siatkarzy znad Bałkanów.
Mecz nie był jakimś nadzwyczajnym widowiskiem, a Amerykanie szybko opanowali sytuację. Kiedy skończył się drugi set, wygrany oczywiście przez Stany, Danka spojrzała na zegarek w telefonie i westchnęła.
- Myślisz, że ten set skończy się w granicach trzydziestu minut, oraz z pozytywnym wynikiem dla Amerykanów? - zapytała po chwili, patrząc znudzonym wzrokiem w stronę boiska, gdzie drużyny już wchodziły na parkiet, gdzie za moment miała zacząć się trzecia partia.
I zgodnie z myślą blondynki set zakończył się po blisko półgodzinie. Tyle, że z korzyścią dla Bułgarów.
- Cholera, spóźnię się na autobus - mruknęła nerwowo, co minutę zerkając na wyświetlacz Nokii.
- Przecież mogę cię podwieźć, przyjechałem moją Wiesią. - Poruszył zabawnie brwiami i wyszczerzył się głupio.
- Tym starym rupieciem? - zaśmiała się. - A poza tym nie chcę, żebyś jechał specjalnie w drugą stronę. Za pół godziny będzie drugi autobus.
- Nie boisz się po nocy jechać? Tyle teraz tych złodziei, gwałcicieli, pijaków, ała, no za co? - jęknął chłopak, gdy Danka uderzyła go w ramię.
- Wiesz... Za całokształt twórczości. - Założyła ręce na piersi i spojrzała w stronę boiska, gdzie trójka amerykańskich siatkarzy z rozbawieniem przypatrywała się zapewne niezwykle interesującej rozmowie blondynki i szatyna.
- Twój Anderson się tu gapi - mruknęła, obserwując jak Matt wraz z Kawiką Shojim i Maxwellem Holtem widząc, że zostali przyłapani na bezczelnym gapieniu się w stronę Danuty i Dionizego, odwrócili głowy w stronę trenera. - Wpadłeś mu w oko, Dyziu!

- Ten. Mecz. Mógłby. Się. Już. Skończyć - syczała przez zaciśnięte zęby Danka, robiąc charakterystyczne przerwy. - Zaraz odjedzie mi ostatni autobus!
 -Przecież ci powiedziałem, że - urwał, gdy Danka zaczęła błądzić po jego twarzy dłonią. - Co ty robisz, do cholery
- Szukam wyłącznika - oznajmiła mu, ściskając jego policzek. - O, tu jest!
- Wiesz zapomnij... O mnie, Wiesi, o podwózce... Zapomnij - powiedział obrażony, odwracajac się od Danki.
- Cicho, piłka meczowa! - pisnęła Danka, machając rękoma przed oczami chłopaka. - Jest! Do widzenia, Dyziu, widzimy się jutro. - Pocałowała go w czoło, wstając, gdy Amerykanie zdobyli wygrywający punkt i pędem udała się w stronę wyjścia z hali Ursynów.


K : To tylko jeszcze ja. druga z Karolin :D Chciałam tylko podziękować Edzi za śliczny nagłówek *.* I zachęcić do komentowania, bo razem z Caro i Misu bardzo chcemy wiedzieć co sądzicie o tym opowiadaniu. Ok, nie truję, mam nadzieję, że wam się spodoba :) Karolajn.

sobota, 20 lipca 2013

Rozdział pierwszy

Nadia

Wakacje na Karaibach były dla Nadii niesamowitym przeżyciem. Gdy dwa tygodnie temu Danka oznajmiła jej, że wyjeżdżają na najpiękniejsze wyspy świata, była sceptycznie nastawiona do tego pomysłu.
- Nie mam ochoty nigdzie wyjeżdżać, a tym bardziej lecieć - oznajmiła ze skruchą, czując wyrzuty sumienia, gdy odrzucała propozycję współlokatorki.
- Przyda ci się trochę odpoczynku od tego syfu.
Danusia odsłoniła miętową firankę i oczom przyjaciółek ukazała się zatłoczona ulica w centrum Warszawy.
- A mnie się ten, jak ty to ujęłaś, syf podoba! Wolę zostać tutaj i te dwa tygodnie przeznaczyć na coś pożyteczniejszego.
- Jak na przykład...?
- Jak na przykład nauka - dokończyła Nadia - Ty masz to swoje dziennikarstwo, a ja co? Całymi dniami siedzę w domu albo na uczelni i jestem kompletnie zażenowana, kiedy przypominam sobie, co studiuję.
- Filologia polska - powiedziała Danka z nieukrywaną radością - Rzeczywiście, biorąc pod uwagę brzmienie tego czegoś, jest to dosyć zabawne. Filologia polska - powtórzyła i już nie potrafiła powstrzymać ataku histerycznego śmiechu.
Nadia skarciła ją wzrokiem, co zdarzało jej się coraz częściej.
- Wracając do tematu - powiedziała wymownie podniesionym głosem - Z wakacji na Karaibach nici. Przykro mi, kochanie.
- Nie mów do mnie kochanie! - wybuchnęła całkiem przewidywalnie - Czasami zachowujesz się jak moja matka, a przecież ja nie potrzebuję takiego rygoru. Jestem bardzo spokojną i zrównoważoną osobą, która stara się o stateczne życie. Jako dziennikarka sportowa spełniam się całkowicie, ponieważ, jak wiesz...
- Wiem, wiem - Nadia przerwała jej wywód, ponieważ dobrze znała przyjaciółkę i takie monologi w jej wykonaniu mogły skończyć się za parę godzin.
- Okej, w takim razie pakuj się, wyjeżdżamy w piątek! - oznajmiła Danka z nieukrywanym entuzjazmem.
- A kupiłaś bilety? Zarezerwowałaś miejsce w hotelu, zaplanowałaś pobyt tam?
- Oj, proszę cię, nie psuj mi zabawy. Czy ty zawsze musisz być taka poukładana, skrupulatna i denerwująca?
- No dobrze - powiedziała zrezygnowana Nadia - Myślę, że...
- Wyjeżdżasz ze mną i koniec! Te wakacje dobrze ci zrobią, może w końcu przejrzysz na oczy.
- Słucham? - zapytała - A dlaczego niby miałabym przejrzeć...
Danka uniosła gwałtownie rękę i uciszyła ją. Nadia była osobą, która starała się wysłuchać innych do końca, nawet jeśli nie zgadzała się z ich opinią. Jednak w sprawie swojego charakteru, który tak bardzo irytował Dankę, była stanowcza.
- No dobrze - powtórzyła - Pojadę na te całe Karaiby.
Dwa tygodnie później, gdy wysiadały z samolotu, Nadię przepełnił smutek. Karaiby okazały się idealną odskocznią od codzienności. Drinki, w przypadku Nadii oczywiście bezalkoholowe, niemalże codziennie; opalanie się na złocistym piasku lub przy hotelowym basenie; spanie do godziny jedenastej; długie kąpiele w wannach przypominających rozmiarami baseniki dla dzieci; rozkoszowanie się słońcem, kąpanie na lazurowym wybrzeżu; relaks w hotelowym SPA - czyli wszystko to, czego nie zaznała zwyczajna, poukładana, szara studentka z Warszawy.
- Te wakacje były wspaniałe! - podsumowała Nadia z nieznanym sobie entuzjazmem - Szkoda, że musiałyśmy już wracać.
- Bądź cicho! Ludzie patrzą na nas jak na idiotki.
Nadia skarciła ją wzrokiem.
- Mówiłam ci, że nie będziesz żałować - kontynuowała niewzruszona Danka.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - wykrzyknęła i uścisnęła przyjaciółkę.
Kobiety zabrały dwie ogromne skórzane walizki z luku bagażowego.
- Jak dobrze, że cię mam. Gdyby nie ty, te dwa tygodnie spędziłabym w Warszawie, najprawdopodobniej w jakimś zadymionym pubie.
- Ach, wiem, że jestem geniuszem - powiedziała Danusia z udawaną wyższością.
- A poza tym - dodała Nadia - przekroczyłam moje wszelkie bariery przyzwoitości i nie mam z tym najmniejszego problemu.
Danka prychnęła pod nosem i już zamierzała rzucić ripostę, kiedy nagle wpadła na kogoś z impetem.
- O Boże, przepraszam! - przyjaciółki usłyszały piskliwy głos zwracający się do nich po angielsku. Nadia musiała schylić głowę, by zobaczyć znacznie od niej niższą szatynkę. Była drobna, choć mierzyła na oko metr siedemdziesiąt i wyglądała całkiem sympatycznie, mimo że na jej twarzy malowało się przerażenie. Wyglądała na Japonkę, Koreankę, Chinkę... Kobieta nigdy nie potrafiła rozróżnić tych narodowości.
- Przepraszam was bardzo - podała im rękę - Mam na imię Amane. Pochodzę z Azji i trafiłam tutaj całkiem przypadkiem, dlatego jestem trochę skołowana.
Danusia zobaczyła życzliwy uśmiech na twarzy przyjaciółki i już wiedziała, co za chwilę usłyszy.
- Chętnie ci pomożemy! - wykrzyknęła szatynka - Ja mam na imię Nadia, a to jest Danuta.
...i już po chwili cała trójka zmierzała do wyjścia energicznym krokiem.


Amane


Nie tak to wszystko miało wyglądać.
Była tak bardzo szczęśliwa, że coś po prostu musiało się zepsuć. Tyko dlaczego akurat w takim momencie?!
Amane szła w milczeniu przez już od kilku minut przebierając tylko nogami. Było jej wstyd, że naprzykrza się pierwszy raz spotkanym dziewczynom z lotniska. Z drugiej strony ogarniała ją taka złość, że ledwo czuła ból, wbijanych w wewnętrzną stronę dłoni przydługawych paznokci.
- Więc jak to się stało, że jesteś tu... przez przypadek? - usłyszała głos którejś z nich, a przez głowę przemknęły jej ostatnie trzy doby.
Tak bardzo chciałaby cofnąć się o choćby kilkanaście godzin wstecz.
Po drugiej zmianie w jednym ze sklepów odzieżowych, kiedy otrzymała dość wysoką wypłatę ("zostawanie po godzinach jednak miało sens!") i przeliczyła oszczędności w domu okazało się, że spokojnie starczy jej na bilet do Londynu i podróż do miasta rodzinnego jej babci, gdzie miała przebywać. Uradowana zabrała z szafy wielką walizkę i spakowała wszystko co mogło jej się przydać. Nareszcie spełni jedno z nielicznych marzeń. Z szuflady przy łóżku wyjęła kartkę z wykaligrafowanym listem do rodziców. Miała go przygotowanego od ponad pół roku i tylko czekała aż będzie mogła zostawić go do przeczytania. W końcu nadszedł ten moment; weszła do kuchni, położyła na stole kartkę i rozejrzała się po pomieszczeniu. Jak zwykle panował tu nieporządek. Z uśmiechem stwierdziła, że pod żadnym pozorem nie będzie tęskniła za tym domem.
Jej młodsza o kilka lat siostra nareszcie skończyła szkołę i może zająć się chorą, wiecznie narzekającą matką. Czyż to nie idealny moment na "ucieczkę" z domu? Starała się jak najszybciej mogła zarobić pokaźną sumę pieniędzy, więc z radością myślała o setkach zarobionych jenów.
Przez uchylone do pokoju dziennego drzwi, dziewczyna ujrzała dwie postaci. Starszy mężczyzna tulił do siebie kobietę w podobnym wieku, przy czym razem oglądali telewizję. Amane nawet nie pomyślała o tym, żeby pójść się pożegnać. Prychnęła pogardliwie i wyszła z domu.
- Żegnajcie kochani. - mruknęła sarkastycznie gdy wsiadała do Pociągu jadącego w kierunku Tokio.
Gdy już dotarła na lotnisko, zakupiła bilet (rzecz jasna, w klasie ekonomicznej) i z niecierpliwością oczekiwała samolotu. Dopiero po dwóch godzinach mogła zasiąść w niewygodnym fotelu przy oknie i obserwować niebiańskie jej zdaniem widoki. Niedługo jednak to trwało, bo myśli o Londynie zajęły ją całkowicie. Znów znalazła w jednej z kapsuł London Eye i podziwiała panoramę miasta. Ciemne dachy, w oddali aż rażące oczy zielone łąki... Ach, pięknie! Z nieschodzącym z twarzy uśmiechem przez długi czas patrzyła prze szybę. Kiedy miała już dość kłębiastych, wyglądających niczym wata cukrowa chmur, zamknęła oczy i zasnęła, a wiadomo o czym śniła. Dopiero donośny głos stewardessy, która cały czas uparcie mówiła o lądowaniu, wyrwał ją z krainy marzeń.
Amane ze zdziwieniem spojrzała na zegarek; lot powinien trwać jeszcze co najmniej dwie godziny... Być może po prostu nie było przeszkód i przybędziemy trochę wcześniej, uspokajała się. Dopiero skrzeczący głos obwieścił lądowanie w Warszawie, dziewczyna zastygła w bezruchu. Czyżby się przesłyszała?
Błyskawicznie spojrzała na bilet: "Tokio - Warszawa". Chwila, przecież wyraźnie mówiła o Londynie! Dlaczego zatem miała trafić do zupełnie innego miasta? Za nic w świecie nie potrafiła tego zrozumieć.
Przy lądowaniu przez zmrużone oczy obserwowała kąpiącą się w świetle pełnego księżyca Warszawę. Nie miała innego wyboru, musiała wyjść z maszyny i jakoś wyjaśnić tą pomyłkę.
Tak też zrobiła. Zabrała swoje bagaże i zbulwersowana szybkim krokiem udała się do działu informacyjnego, jednak nikogo tam nie zastała. Zrezygnowana westchnęła głęboko i ze spuszczoną bezsilnie głową postanowiła iść poszukać jakiegoś miejsca, gdzie mogłaby przetrwać noc, bo o śnie nawet nie myślała.
Zrobiła tyko kilkanaście kroków i wpadła na te właśnie dwie dziewczyny, z którymi teraz szła. Do czego to doszło, żeby ona, nieufna Amane, szła z dwiema praktycznie nieznajomymi dziewczynami Bóg wie gdzie?!
Jak na zawołanie, poczuła na ramieniu dotknięcie dłoni tejże samej dziewczyny, która zadała jej pytanie.
- Hej, wszystko w porządku? - zmartwiła się spoglądając jej w twarz. Azjatka jedynie spojrzała w ziemię.
- Tak, może być. - odrzekła szybko. - Jak się tu znalazłam? Otóż najprawdopodobniej sprzedano mi zły bilet. W tym momencie miałam dolatywać do Londynu, a utkwiłam w Warcz... War...
- W Warszawie. - poprawiła ją szatynka-Nadia.
- No właśnie, nawet nie umiem poprawnie wymówić gdzie jestem. - westchnęła, a w ciemnych oczach miała wypisany tylko niewyobrażalnie wielki smutek. - W każdym razie, nie chciałam się tu znaleźć, to był nieszczęśliwy wypadek. Przepraszam, że musicie mnie teraz znosić.
- Nie masz za co przepraszać! - szybko odpowiedziała Danuta. - To przecież my zaproponowałyśmy ci pomoc.
- W takim razie... dziękuję. - uśmiechnęła się serdecznie do obu dziewczyn, a one odpowiedziały tym samym. Od początku wiedziała, że dogada się z nimi, jednak z minuty na minutę była tego coraz bardziej pewna.
Przez chwilę szły w milczeniu. Dopiero po jakiś czasie blondynka wskazała na jeden z bloków.
- O, tam mieszkamy. - powiedziała, po czym spojrzała na jej skwaszoną minę i roześmiała się w głos. - Spokojnie, mamy windy, nie musisz targać walizki po schodach.
Amane przyjęła tę wiadomość z wielką ulgą; po wielogodzinnej podróży padała na twarz, dlatego też z przyjemnością obserwowała jak odległość do bloku zmniejsza się. Winda, poza muzyką płynącą z głośników, nie różniła niczym od tych japońskich. Wjechały na drugie piętro i weszły do mieszkania na prawo. Zmęczenie brało nad nią panowanie i nawet obraz przedpokoju rozmazywał się przed oczyma. Mimo wszystko, już po przekroczeniu progu zrozumiała, że jest jej tu wyjątkowo dobrze...


Danka

- Mamy akurat wolny pokój - trajkotała Danka, gdy wraz z Nadią i nową znajomą Amane weszły do zamieszkanego przez dwie przyjaciółki mieszkania. Nie było tu zbyt dużo miejsca; trzy małe pokoje, kuchnia, łazienka oraz salon, ale Danka wolała określenia składzik, gdzie jest po prostu wszystko. Salonem tego nazwać nie można było. - Mój przyjaciel, Dyzio, zamieszkał ze swoim partnerem, więc jego pokój świeci wielmożnymi pustkami. - Wyszczerzyła się do Japonki, który z natury była chyba bojaźliwa, bo wciąż patrzyła na blondynkę nieufnym spojrzeniem. A raczej Danka miała takie wrażenie. - Nie bój się, nie zjemy cię. Przynajmniej ja, nie wiem jak Nadia.
- Akurat z nas dwóch, to ja jestem ta normalna. Nie przejmuj się nią, ona tak zawsze - Nadia zwróciła się do Amane, a Danka przewróciła oczami.
- Więc, Aname...
- Amane - poprawiła ją dziewczyna, a Danusia machnęła ręką. 
- ...jak podoba ci się Warszawa? Trochę tu deszczowo, co? Ale ja lubię deszcz, a zwłaszcza spacery podczas deszczu... Romantyczne, prawda? Mimo, że na codzień te całe słodkie parki, co się wszędzie obwieszczają ze swoim wielkim love story sprawiają, że rzygam tęczą, ale wizja spaceru podczas deszczu, albo burzy sprawia, że na ten moment ściągam maskę twardej laski i jestem romantyczna.
- A potem wizja przeziębienia zatrzymuje cię w łóżku z gorączką, a twoim jedynym romantykiem jest antybiotyk. - Zaśmiała się Nadia, co sprawiło, że Danka się trochę zgasiła. 
Po chwili jednak znów zwróciła się do Japonki.
- Amane, na ile tu zostajesz? - zapytała Blondynka, uśmiechając się do Azjatki.
- Myślę, że na dłuższy czas - dziewczyna skrzywiła się na samą myśl. - Niestety nie mam na razie pieniędzy na powrót.
- Chętnie byśmy ci pomogły, ale... - zaczęła niepewnie Danusia, ale Amane pokręciła głową.
- Już dość zrobiłyście, że przyjęłyście mnie pod swój dach.
- A to dziwne? - zaśmiała się Danka, wymieniając spojrzenia z Nadią. - Przecież nie jesteś seryjnym mordercą ani złodziejem.
Wymianę zdań pomiędzy dziewczynami przerwał dzwonek telefonu blondynki i głośne Heart skip a beat jej ukochanego Olly'iego rozniosło się po całym mieszkaniu.
- Niziu? - zaśmiała się, nazywając swojego przyjaciela najpieszczotliwiej jak potrafiła. Wiedziała, że tego niecierpi, a i tak przy każdej okazji chciała go tym wkurzyć.
- Dio-ni-zy - sylabował, opanowując złość. Danka tylko się zaśmiała, a Dyzio głośno chrząknął. - Szef jeszcze nie widział twojego zeszłotygodniowego artykułu.
Na sam dźwięk tych słów spojrzała na Amane i Nadię, które radośnie ze sobą rozmawiały. Niezauważalnie i cicho blondynka przeszła do swojego pokoju.
Dobrze wiedziała o tym, że jej gburowaty i niemiły szefuncio nie dostał od niej jeszcze artykułu. Specjalnie mu go nie dała? Jasne. Danka już taka była, że gdy ktoś zalazł jej za skórę, odpowiadała mu atakiem, lub złośliwością.
- Dyzio, czy ty masz mnie za idiotkę? - zaśmiała się głośno, a jej przyjaciel tak jakby się zawahał.
- Eeem tak? - zapytał retorycznie. - Danka, to już nie chodzi o to. Olewasz wszystko i wszystkich.
- Ciebie nie olewam - zaprotestowała.
- Nie olewasz tylko wtedy jak mam w szafce Cheerios, albo chcesz posłuchać muzyki na moim iPodzie - sprostował, a Danka przegryzła wargę. Tak to wyglądało? - Posłuchaj. Za dwa tygodnie w Polsce odbywają się siatkarskie Mistrzostwa Świata, pamiętasz? - zapytał, ale ona tylko westchnęła.
Pamiętała, bo Dionizy nadawał o tym cały czas.
- Tak i twoja niespełniona miłość, Matt Anderson będzie w naszym kraju - powtórzyła to, co Dyzio opowiadał jej od zeszłorocznej Ligii Światowej, kiedy to Amerykanie zaszczycili Polskę swoją wizytą. Swoją drogą, śliniący się Dyzio na widok jakiegoś tam siatkarza, to niezły widok. Szkoda tylko, że ten jego... jak mu tam... Leon tego nie widział...
- Tak. Jednak czasem mnie słuchasz. - W jego jego głosie usłyszała nieskrywany entuzjazm. - Załatwiłem ci artykuł do napisania. Tylko już nie nawal!

środa, 17 lipca 2013

Prolog

Nadia
Nadia uwielbiała swoje imię.
Miała dwadzieścia trzy lata, mieszkała w Warszawie ze swoją zwariowaną przyjaciółką - Danką, która potrafiła rozśmieszyć ją do łez. Często, kiedy się śmiała, równocześnie płakała. Był to pozytywny przejaw radości, chęci życia, ale mało kto zdawał sobie z tego sprawę. Nadia była nienaturalnie wysoka, miała krzywe nogi, zbyt małe piersi, szerokie biodra, przeciętnie brązowe oczy i karmelowe, poniszczone włosy, które rozjaśniały blond pasemka - wszystko to powinna w sobie znienawidzić i starać się za wszelką cenę zlikwidować, ale ona kochała siebie taką, jaka była. Wyróżniała ją właśnie pełna, niezmącona akceptacja samej siebie. Nie znała nikogo - zresztą czemu tu się dziwić - kto nie miałby kompleksów. Sama jednak nie przejmowała się swoimi niedoskonałościami. Nie był to przymiot, który dodawał jej pychy, egoizmu i próżności. Przeciwnie, była zawsze miła, wyrozumiała, cierpliwa, służyła każdemu pomocą, potrafiła odnaleźć się w nawet najbardziej skomplikowanej i problematycznej sytuacji, słowem - ideał, mogło by się zdawać, biorąc pod uwagę jej nieskazitelny charakter, tworzący z niej coś na kształt miłosiernej altruistki. Ta altruistka była bardzo delikatna w kontekście ciała i duszy, wrażliwa na słowa i czyny innych, ckliwa. Filmy, które oglądała, musiały doprowadzić ją do łez i zmusić do refleksji. Książki, które czytała, musiały być przepełnione miłością i kończyć się happy end'em lub chociażby zrozumiałą tragedią. Sama dążyła do tego, by jej życie było przepełnione łzami (choć nie cierpieniem), wzruszeniem (choć nie smutkiem), dobrymi wspomnieniami (choć nie tęsknotą), melancholią (choć nie samotnością) i wreszcie, na końcu uczuciem spełnienia (choć, oczywiście, nie wymykającą się spod kontroli euforią). Skąd w takim razie w jej życiu Danka - przebojowa, zwariowana, impulsywna rówieśniczka? Można powiedzieć, że przeciwieństwa się przyciągają, ale wcale nie było to powodem nawiązania między nimi przyjaźni. Nadia znalazła w Danusi coś wartościowego, znalazła w niej tę cząstkę człowieczeństwa, którą każdy powinien w sobie nosić - odnalazła w niej dobro i chęć niesienia pomocy. W każdym poznanym człowieku potrafiła coś takiego odnaleźć, a jeśli jej się nie udawało, starała się odszukać usprawiedliwienie dla złego zachowania i godnego potępienia stylu życia tej osoby. Nadia - to imię każdemu z jej bliższych lub dalszych znajomych kojarzyło się z ciepłem, wsparciem. Darzyli ją sympatią nawet ci najbardziej wymagający, ci, którzy umieszczają życzliwość na samym dole ich hierarchii wartości. Nadia kochała swoich rodziców najbardziej na świecie, nie potrafiła wyobrazić sobie swojego życia bez Danki. Nie miała konkretnej pasji, poza tym, że lubiła oglądać mecze siatkówki. Oczywiście wolała oglądać je z perspektywy trybun, dlatego przy każdej możliwej okazji wykupywała bilety i zabierała Dankę na halę Ursynów.
Co jeszcze można powiedzieć o Nadii? Miała trudną do zniesienia skłonność - za szybko się przywiązywała, była łatwowierna, niekiedy wręcz naiwna. Ludzie, których poznawała, często byli jej całkowitymi przeciwieństwami. Ale ona, litościwa Samarytanka, zaprzyjaźniała się z nimi, bo przecież - co wciąż powtarzała swojej przyjaciółce - "każdy zasługuje na swoją szansę". W ten właśnie sposób przeżyła kilka upadków, bolesnych uświadomień i niesprawiedliwych osądów. Ale nie załamało ją to. Ludzie widzieli w niej kogoś, kogo łatwo jest wykorzystać, kto jest idealnym celem, by przekabacić go na swoją stronę i czerpać korzyści z jego głupoty, bo tak trzeba było nazwać postępowanie Nadii. A ona? Ona nigdy nie próbowała wyprowadzić ich z błędu. Bo - i tu jej kolejne ukochane powiedzonko - "jestem kompatybilna - przystosowuję się idealnie do życia wśród złych ludzi"

Amane
Kropla wody w czasie deszczu nie wyróżnia się właściwie niczym. Jej kształt może być różny, ale i tak będzie postrzegana jak inne. Znika w ulewie niezauważona. Amane była właśnie taką kropla, a deszcz - tłumem ludzi. Na dodatek takich samych ludzi.
Jej dość pospolity wygląd przyciągał niewielu wielbicieli, bo celowo skrywała naprawdę cudowną urodę pod maską szarej myszki.
Azjatyckie pochodzenie dawało po sobie mocno znać, lecz różniła się nieco, gdyż w jakimś procencie miała też korzenie europejskie, a dokładniej brytyjskie.
Gdyby pierwszy raz spojrzeć na jej twarz, pierwszym co przykuwa uwagę są duże, jak na dany obszar świata, czarne niczym smoła oczy. Niby nic takiego, praktycznie każdy Japończyk takowe posiada. Jej jednak lśniły niczym szlachetny kamień w słońcu. Piękne, wyglądające jak odręcznie wymalowane delikatne usta o barwie malin kryła pod warstwą kremowej szminki, pozostawiając tylko poważny wyraz twarzy, który nadawał jej więcej niż posiadane dwadzieścia dwa lata. Na marne starała się ukryć licznych piegów na całej twarzy, odziedziczonych po babci. Nie cierpiała ich, bo każdy zwracał na nie uwagę, czego pod żadnym pozorem pragnęła uniknąć. Nie chciała być wyjątkowa, tutaj i tak każdy jest tak samo oceniany, a indywidualności często karcone. Sięgające do pasa proste, ciemnobrązowe, zadbane włosy często zaplatała w warkocz lub najzwyklejszy kucyk. Wiele osób zazdrościło jej wielu cech, lecz przyjmując to jako coś złego, Amane ignorowała każdą próbę pochwały rysów twarzy, sylwetki czy włosów.
Nigdy też nie miała przyjaciół ani nie przeżyła miłości. Uczucie to było dla niej czymś niemożliwym, a na widok zakochanych odwracała głowę z niesmakiem. Nie była zazdrosna, w żadnym wypadku. Po prostu nie chciała widzieć tego "oszukanego" uczucia. Każdego zalotnika odprawiała z kwitkiem, sądząc, że nie potrzebuje nikogo do szczęścia. Była typem samotnika i odpowiadało jej to. Odzywała się bardzo rzadko, jedynie kiedy musiała. Jej wypowiedzi były bardzo oficjalne, zupełnie różniące się od rówieśniczych. Nie mogła nic poradzić, taki styl najbardziej jej odpowiadał.
Szanowała rodzinę, ale z chęcią opuściłaby staroświeckich rodziców i dość liczne rodzeństwo.
Jedynym aspektem, dla którego tu pozostawała był klub siatkarski, w którym grała na pozycji libero. Kochała ten sport, a oglądanie meczów sprawiało jej prawie taką samą przyjemność co granie na boisku. Prócz reprezentacji Japonii, kibicowała też Brytyjczykom. Uważała to za miły obowiązek, w końcu kiedyś każdy emitowany mecz oglądała w towarzystwie babci, póki nie zmarła. Od tego czasu robiła to samotnie. Można powiedzieć, że jedynym zajęciem w grupie, które tolerowała, była gra w volleyball’a. Nie była gigantem, ale też nie należała do najniższych, metr siedemdziesiąt jeden jak najbardziej odpowiadał jej zadaniu na boisku.
Dawniej słyszała o Europie. W czasie gdy nie zajmowała się chorą matką lub nie trenowała przy siatce, czytała wiele o tym wspaniałym w jej mniemaniu kontynencie. Najwięcej zagięć miał jednak rozdział mówiący o Wielkiej Brytanii. Nocami śniła o zwiedzaniu Londynu w czasie deszczu, przechadzce po tamtejszych zielonych łąkach... Ach, gdyby ktokolwiek zobaczył plany podróży, które układała w głowie! Nikt inny nie był tak zadufany w jakimkolwiek kraju jak ona.
Przez cały czas jednak musiała przekładać wyjazd, który pokrywały nowe obowiązki i potrzebne wydatki. Nie miała wyboru, musiała czekać na cud, który jak na złość nie chciał się zdarzyć…

Danka
Chodzący bałagan, samozaprzeczalna istota, pełna energii, mająca tryliard myśli na ułamki sekund. Jeśli chcielibyśmy określić tego chaotycznego i niekiedy pyskatego osobnika, wystarczyłoby jedno słowo. A raczej imię. 
Danka.
I dziw, że z Danką ktoś wytrzymuje, a byli tacy, co uciekali po godzinie znajomości z panią wiecznie żywa, wiecznie roześmiana, panią ADHD. Danka ma wiele cech, a te cechy nie zawsze przemawiają na jej korzyść. Bo kto lubi wieczne gaduły, śmiejące się w głos wariatki i, co gorsza, niekulturalne dziewuszyska? 
Mama wzorowa nauczycielka polskiego, babka jeszcze przed wojną wydała cieszący się dużą popularnością tomik wierszy, a z Danki wyrosło po prostu wielkie nic. I choć była dziennikarką w znanej gazecie sportowej, to nikt tak na prawdę nie wierzy, że Danka długo zagrzeje sobie tam miejscówkę, bowiem była bardzo zmienna.
Jak już wcześniej zostało wspomniane, Danka potrafiła odstraszać od siebie ludzi, po zaledwie kilku sekundach znajomości, więc nigdy tak na prawdę nie miała chłopaka. A było na czym oko zawiesić. Długie blond włosy, oczy niebieskie, niczym wielkie oceany, pełne usta, koloru malinowego i doskonała cera. I taka dziewczyna jest sama? To nie wina wyglądu, bo Danka sama wiedziała, że jest piękna i potrafiła to podkreślać, ale jej charakter nie podobał się wielu osobom. Ale jej wcale on nie przeszkadzał.
Jednak nie była do końca sama - miała najlepszą przyjaciółkę, z którą mieszkała - Nadię. A to, że Nadia była zupełnym przeciwieństwem Danki, było wiadome od dawna. Ale przeciwieństwa się przyciągają, co nie raz udowadniała ta dwójka. Mimo żywiołowości i porywczości dziewczyna jest także dobrą przyjaciółką, a za Nadią skoczyłaby w ogień. Jest oddana, lojalna i empatyczna wobec przyjaciółek.
Jej mottem jest po prostu Carpe Diem, więc sama zachowuje to, co przyjęła sobie za ideę. Żyje tak, jakby świat miał skończyć się za minutę, a w jej życiu nie ma zasad.
Ale Danka to w gruncie rzeczy dobry człowiek. Może chaotyczny i bałaganiarski, krzyczący w niebo głosy, gdy w lodówce zabraknie jej ulubionego jogurtu morelowego, czy w szafce miodowych Cheerios, twierdzący, że jej życie to jedna wielka loteria i trzeba korzystać z wszystkiego, no ale na pewno nie można jej odmówić przywiązania i oddania do przyjaciół. Tak, to na pewno jej jedyne pozytywne cechy.

__________________________
Oto melduje się jedna trzecia autorek tegoż bloga - Karolina (nie będę miała nic przeciwko, jeśli będziecie nazywali mnie caro ;)). Na wstępie uświadomię Was, że jestem przeciwniczką banału i wszelkiej prostoty w opowiadaniach (chociaż czasem się przełamuję), dlatego ślepo naśladuję profesjonalnych pisarzy, typu Picoult, Sparks czy Rowling. A z racji tego, że robię to nieudolnie, proszę o powstrzymanie się od szyderstw...ech. Trochę nieskromnie napiszę, że moim zdaniem wszystkie trzy piszemy naprawdę fajnie i jakoś tak...no, dopełniamy się. Buzia mi się cieszy na samą myśl o rozpoczęciu naszej współpracy tutaj!
Jeśli chodzi o moją bohaterkę, jak pewnie się domyślacie, będę się z nią bardzo utożsamiała, mimo że sporo nas róźni, a ja sama nie umywam się do tej postaci. I zapewniam Was, że wy wszyscy również będziecie chcieli choć po części być tacy, jak ta kobietka, którą postaram się Wam przybliżyć.
Postscriptum: oczywiście wspaniałomyślna Karolina nie mogła przepuścić takiej okazji, by wypromować swojego osobistego bloga http://carolina-book.blogspot.com/
Jak zdążyliście zauważyć, jestem trudna do zrozumienia i pewnie taka będzie moja cząstka tej historii. Także powodzenia! :>
~~
Dzień dobry! :> Z tej strony Misu. Co mogę o sobie powiedzieć? Hmm... Dorota, Dora, Pierdoła, jak kto woli. :D Tak właściwie nie wiem co jeszcze pisać, nie lubię o sobie mówić. Piszę dwa opowiadania (Magia rubinu i Setball for hope) i jest mi miło jeśli ktoś mnie z nich kojarzy. :) Pisanie jest dla mnie po prostu odskocznią od codzienności, a w każdym poście mogę wyrażać co czuję i z tego powodu to kocham. Tak bardzo się cieszę, że będę mogła pisać coś razem z Karolinami (które, swoją drogą są niesamowite i nigdy w życiu im nie dorównam)! Aż modra się cieszy na myśl, że nasza współpraca się zaczyna. :D
Cóż, zachęcam tylko do czytania następnych rozdziałów, które się tu będą pojawiać. :)
~~
Misu nie jest pierdołą, ona czasem tylko tak ma, że wydaje jej się, że jest, ale tak na prawdę wcale nią nie jest :P Dzień doberek, z tej strony Karolina, trzecia autorka tego genialnego opowiadania o naszych ukochanych amerykańskich siatkarzach. Co ja tu mogę napisać? Bardzo cieszę się na współpracę z Dorotą i Karoliną. Wcale nie żałuję, że nie musiałam wybierać pomiędzy nimi (bo byłby to straszny koszmar) i piszemy we trzy. Co prawda już się sparzyłyśmy z wyborem siatkarzy, ale cóż... Myślę, że już wszystko OK. I powiem jeszcze tylko, że wcale nie utożsamiam się z moją zwariowaną bohaterką, Danusią, i wcale nie jestem do niej podobna. :) Życzę miłego czytania. Mam nadzieję, że spodoba wam się nasz projekt. - Karolajn.