sobota, 31 sierpnia 2013

Rozdział piąty.

Nadia.
Nadia jeszcze przez kilka dni powracała myślami do przebiegu ich spotkania z siatkarzami. Starała się to ukrywać, ale była lekko zirytowana zachowaniem Danki. Z jednej strony ją rozumiała - siatkarze byli zwykłymi ludźmi, zupełnie podobnymi do jej znajomych ze studiów czy nawet do nich samych, ale byli jednocześnie wyjątkowo utalentowanymi sportowcami, którym tak czy siak należał się szacunek. Danka według niej zachowała się podle. Zdawała sobie sprawę, że blondynka ma trudny charakter, słynie z ciętego języka i nieprzemyślanych wypowiedzi, ale chociaż ten jeden raz mogła się zachować. Nie znała jej od tej strony i zastanawiało ją jej zachowanie. Próbowała kilka razy dyskretnie dowiedzieć się od niej, o co chodzi, ale Danka zbywała ją. Albo coś przede mną ukrywa, albo rzeczywiście nie ma nic na rzeczy - myślała szatynka.
W końcu odpuściła i zajęła się nauką, bo obiecała sobie, że nie będzie zaniedbywała studiów. Ponadto zbliżał się jej upragniony mecz Amerykanów i Ukraińców. Początkowo była przerażona, kiedy okazało się, że bilety na to spotkanie zostały wyprzedane już dawno temu.
- Można było się tego spodziewać - mruknęła do Amane.
Na szczęście Dance udało się załatwić im miejsca tuż przy boisku, które sprezentowała jej redakcja za udany artykuł. Nadia była szczęśliwa jak nigdy i tym bardziej cieszył ją fakt, że być może po meczu znów zobaczą się z siatkarzami, bowiem podczas ich ostatniego spotkania Matt, Carson, Paul i Maxwell dali im swoje numery. Nadia nie ukrywała faktu, że spotkania ze sławnymi, utalentowanymi i rzeczywiście przystojnymi sportowcami niezwykle jej odpowiadają, ale była z natury rozważna w nawiązywaniu kontaktów, nie działała impulsywnie i oczywiście starała się poznać ludzi od środka.
Dzień meczu nadszedł z niesamowitą szybkością. Emocje sięgały zenitu. Gdy Nadia ponownie przekroczyła próg hali Ursynów i zasiadła razem z Ame tym razem bardzo blisko boiska, znów ogarnęła ją ogromna euforia. Niemalże czuła, jak jej serce pompuje krew z podwójną szybkością. Nawet nie zauważyła, kiedy siatkarze wkroczyli na boisko i odśpiewali hymny. Zauważyła, że Carson Clark spogląda na nią kilka metrów dalej. Uśmiechnęła się do niego ciepło i skupiła całą swoją uwagę na słowach spikera.
Mecz rozpoczął się i kobieta zobaczyła, jak kibice, głównie polscy, szaleją na trybunach. Oglądanie siatkarzy z tak bliskiej odległości zawsze było dla Nadii niesamowitym przeżyciem. Każda akcja rozgrywała się niemalże przed jej nosem. Raz nawet piłka śmignęła w jej stronę z zawrotną szybkością. Zauważyła, że Carson rzuca się za nią. Mało brakowało, a wpadłby na trybuny. Wracając na boisko, zdążył jeszcze wyszczerzyć się i mrugnąć w jej stronę. Nadia zarumieniła się po same uszy, jak to miała w zwyczaju i wbiła wzrok w Ukraińca, szykującego się do zagrywki. Pierwszy set Amerykanie wygrali gładko i szybko, bez zbędnego wysiłku. Podobnie działo się w dwóch następnych. Nadia i Amane były zachwycone niezwykłą formą siatkarzy z USA. Powstały i wiwatowały, gdy Matt odbierał statuetkę zawodnika meczu, a tym bardziej, gdy razem z resztą drużyny opuszczał boisko. Kobiety również powoli wyszły na zewnątrz, gdzie spotkały Dankę. Wyglądała na obrażoną.
- Gdyby nie wy i wasza głupia fascynacja, już dawno siedziałabym wygodine przed telewizorem i zajadała się Cheeriosami.
- Danka, proszę...chociaż dziś bądź dla nich miła. Przypominam, że to dzięki mnie masz jak wrócić do domu - oznajmiła Nadia z anielską cierpliwością i uśmiechnęła się delikatnie.
Przyjaciółki stały tak jeszcze przez chwilę. Amane poważna, Danka wciąż lekko naburmuszona i Nadia rozcierająca swoje jak zawsze zimne dłonie. Po chwili rozdzwonił się telefon sztynki. Wskazała przyjaciółkom ekran. M. Holt
- Halo?
- Hej, Nadie! Gdzie jesteście?
- Na zewnątrz, przy głównym wejściu.
- To się dobrze składa, bo mamy dla was propozycję, oczywiście jeśli szanowna księżna Danuta łaskawie wyrazi na to zgodę - zarechotał.
- Max, proszę...
- Tak, wiem, wiem, miała gorszy dzień - mruknął rozbawiony - W każdym razie pytam, czy nie zechcecie pójść z nami do klubu.
- Dziś? No nie wiem, jest już trochę późno... - stwierdziła i napotkała pytające spojrzenia przyjaciółek.
- Oj, daj spokój! Carson nie kazał mi tego przekazywać, ale ma ogromną nadzieję, że pójdziesz razem z nami.
Nadia westchnęła i poczuła, że na jej policzki znów wpływa niechciany rumieniec.
- No, dobrze - odparła po chwili ciszy - jeśli tylko dziewczyny nie będę miały nic przeciwko temu. Czekamy na was przed halą.
Rozłączyła się i odetchnęła głęboko. Tej nocy czekały ją niesamowite wrażenia.

Amane.
Kiedy dziewczyny były już w domu, Amane usiadła w salonie, znalazła swoją książkę, którą przywiozła z Japonii i próbowała się zaczytać, lecz przerywała usłyszawszy ostrą wymianę słów Polek, a w pewnym momencie aż atak Danki. Nie rozumiała o czym mówią, ale coś jej podpowiadało, że to nic miłego. Dziewczyna wpatrywała się w mimikę ich twarzy, póki Danusia nie odwróciła się do Japonki.
- Ona chce nas zabrać do klubu. - poskarżyła się.
- To chyba dobrze, przecież podobno lubisz tam chodzić?
- Ale tam będą ci Amerykanie!
- Cóż, to może być coś niezwykłego świętować z dzisiejszymi zwycięzcami. - wyznała.
- Dlaczego do was nie dociera, że to są normalni ludzie? Tak samo jak my, chodzą na imprezy, mają znajomych i tym podobne.
- W takim razie czemu nie chcesz iść?
- No bo... Oni mnie nie lubią. - mruknęła blondynka.
- Że co?! - wtrąciła Nadia - Wcale tak nie jest, to ty zgrywasz nie wiadomo kogo i nie zaszczycisz ich nawet swoją obecnością.
- Po prostu nie chcę się im narzucać.
- Zamiast tak głupio gadać, wybrałabyś jakieś pasujące ubrania. No już, idź szukać!
Blondynka jeszcze przez chwilę próbowała namówić przyjaciółkę do pozostania w domu, ale w końcu zrezygnowała z tego i podreptała do swojego pokoju. Po chwili trzasnęły też drzwi od pokoju Nadii.
Amane siedziała wciąż na tym samym miejscu, nie wiedząc co zrobić. Nigdy nie była w miejscu, które często opisywały jej dziewczyny; podobno można tam było się napić i dobrze zabawić. Wstała i poszła na korytarz. Chwilę się wahała, po czym weszła niepewnie do pokoju Danki.
- Hej. - odezwała się Japonka podchodząc bliżej dziewczyny, która szukała czegoś w wysokiej szafie.
- Jak się masz? - zapytała tamta uśmiechając się promiennie. Wiedziała, że jest to nieszczery uśmiech, ale mimo tego chętnie go odwzajemniła. - Wiesz już co ubierzesz?
- Rzecz w tym, że kompletnie nie mam pojęcia co jest stosowne do takiego miejsca. - powiedziała cicho.
- Nigdy nie byłaś na dyskotece?
- Nie. - zaśmiała się pod nosem na widok rozdziawionych ust jasnowłosej.
- Wow, tego się nie spodziewałam - rzekła Polka - Pożyczę ci coś, poczekaj.
Po tych słowach ponownie zniknęła w stertach ciuchów, by po chwili wyłonić się z nich z krótką, srebrzystą sukienką. Kiedy Amane ujrzała mieniący się materiał, miała ochotę nawet na pieszo zwiać do Londynu. Uśmiechnęła się tylko niemrawo, bo nie miała odwagi wypowiedzieć tego na głos.
- Wydaje mi się, że będzie ci pasować. - wyszczerzyła się rzucając ubraniem w Azjatkę. - No dalej, leć ją przymierzyć!
- A ty, co wybrałaś?
- Nic specjalnego, nie będę się stroiła dla tych siatkarzy. - prychnęła - Jeszcze tego brakuje, żeby pomyśleli, że zależy mi na ich zdaniu.
- Rozumiem. - mruknęła skośnooka - W takim razie do zobaczenia za chwilę.
  Przeszła na drugą stronę, do siebie gdzie po chwili wahania przyodziała sukienkę i spojrzała w lustro. Nie lubiła tego robić, lecz w tej sytuacji nie miała wyjścia. Postarała się zwracać uwagę tylko na najważniejsze aspekty.
Sama długość jej nie zadowalała; tylko połowa uda była zakryta, a materiał na końcach gryzł w skórę. Na dodatek opinała ona jej ciało, ukazując delikatne, kobiece kształty, które na codzień starała się chować. Cienkie ramiączka spowodowały, że ramiona wyglądały, według niej, okropnie. Zdecydowała się, że ukryje je pod kruczoczarnymi pasmami włosów, więc rozpuściła wysoki, koński ogon.
Kiedy po raz kolejny westchnęła po ujrzeniu swej twarzy, z powrotem podążyła do salony i z cierpliwością czekała na dziewczyny, a potem raz wyszły za cel obierając sobie owe cudowne miejsce.

Od kiedy przybyły do klubu, minęło około godziny, a Amane zupełnie nie wiedziała jak się zachowywać wśród wręcz za głośnej muzyce i oślepiających świateł.
Tego problemu nie miała Nadia, która od ponad kwadransa tańczyła na parkiecie otoczona ludźmi, a najbliżej niej znajdował się Clark. Poza tą dwójką, reszta znajomych siedziała na kremowej kanapie otaczającej stół.
Poza sporadycznymi rozmowami, w których nie zamieniła więcej jak kilkanaście słów, nie miała kontaktu z siatkarzami, ale nie przeszkadzało jej to. Wszyscy wpatrywali się w tłum, jednak nie spieszyło im się, by do nich dołączyć, a ciemnowłosa
- Kiedy patrzę na tych roztańczonych ludzi, czuję się nieswojo, że mnie z nimi nie ma. - powiedział Anderson wstając, po czy,m spojrzał na dziewczyny - Idze któraś z was ze mną?
- Nie dziękuję - odrzekła poważnie Amane.
- A ty? - zwrócił się do Danki
- Chyba śnisz. - odburknęła, a siatkarz zaśmiał się cicho i odszedł.
- Mogłabyś być trochę milsza. - Azjatka zwróciła się do Danuty.
- Pieprzyć to.
- Przecież nie chciał zrobić niczego złego!
- To dlaczego ty z nim nie poszłaś? - wbiła chłodne spojrzenie w przyjaciółkę. Ame nie widziała jej nigdy tak bardzo pozbawionej pozytywnych emocji. Już miała się odwracać bez odpowiedzi na zadane pytanie, lecz coś w niej zapragnęło buntu.
- Masz rację: pieprzyć to, wszystko. - dopiła resztkę drinka, zrobiła minę pod tytułem "teraz patrz co potrafię" i odwróciła się do pozostałych mężczyzn - Czy któryś z was ma ochotę tańczyć?
Danka zdławiła w sobie nagły wybuch śmiechu, co zmotywowało pytającą jeszcze bardziej i uśmiechnęła się najładniej jak potrafiła.
- Wybacz, okropnie boli mnie noga po meczu - odezwał się Maxwell. - Cudem chłopaki mnie tu wyciągnęli.
- Za to ja chętnie pójdę. - Lotman podniósł się z miejsca i stanął naprzeciw dziewczyny.
- Znakomicie - spojrzała na jego wesołą twarz, obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.
Podążyła z siatkarzem na środek i po prostu starała się naśladować ruchy innych, lecz miała wrażenie, że idzie jej to wyjątkowo źle.
- Podoba mi się twoja sukienka - krzyknął jej do ucha Paul. - Wyglądasz w niej wyjątkowo... uroczo.
Dziewczyna zignorowała ten "komplement" dając tym samym do zrozumienia, że był on nie na miejscu; próbowała ponownie wczuć się w muzykę.
Szybko odnalazła Nadię, ale to Paul upominał się o taniec z nią. Stwierdziła, że gdyby odmówiła mu, byłoby mu przykro, bo przecież to ona zaciągnęła go na parkiet. Choć sama nie chciała się do tego przyznać, zależało jej na tym, by mężczyzna myślał o niej jak najbardziej pozytywnie. Ba, każdy miał o niej dobrze myśleć!
W pewnym momencie ktoś dotknął jej ramienia, więc obróciła się i ujrzała swoją przyjaciółkę, szatynkę.
- Gdzie jest Danusia? - zapytała
- Została przy stoliku.
- Sama?
- Nie, został z nią Max.
- A co jeśli wpadnie na jakiś głupi pomysł? Albo ucieknie?
- Wydaje mi się, że jest na tyle dojrzała, że nie popełni żadnego głupstwa. - uśmiechnęła się do zmartwionej Polki. - Spokojnie, da sobie radę.
  Chyba...

Danka.
Chamskie siorbanie drinka przez słomkę już dawno przestało sprawiać Dance przyjemności, zwłaszcza, że siatkarz blondyn, z którym została sama przy stoliku, posyłał w jej stronę coraz to dziwniejsze spojrzenia.
- Coś nie tak? - zapytała w końcu, nawet nie próbując być miła.
- Zastanawiam się co robisz. - Uśmiechnął się w odpowiedzi, dając Danusi do zrozumienia, że się z niej nabija.
- Równie dobrze możesz iść na parkiet i spróbować robić z siebie idiotę, jak twoi koledzy.
- Nie mam partnerki. - Znowu ten głupi uśmiech, który powoli zaczynał denerwować dziewczynę. Max wyczuł to, bo znów odezwał się, znacznie podnosząc kąciki ust do góry. - Polki są bardzo ładne. - Zmierzył blondynkę wzrokiem, po czym lekko się skrzywił. - No, niektóre Polki.
- Nie martw się, na takiego chama nie polecą - odgryzła mu się Danka, wyciągając z kopertówki swojego samsunga. Sprawdziwszy godzinę, schowała go z powrotem.
Powoli zaczęła zastanawiać się ile jeszcze będzie musiała użerać się z tym idiotą. Kiedy dziewczyna o tym myślała, szukając nowych przymiotników określających Holta, do stolika podbiegła Nadia oraz Carson, dobrze czujący się w swoim towarzystwie.
- Dlaczego nie idziecie na parkiet? - zapytała brunetka, ale w odpowiedzi Danusia posłała jej mordercze spojrzenie.
- Ja bym chętnie poszedł...
- To dlaczego, do cholery, nie pójdziesz? - krzyknęła blondynka, kierując to pytanie do Holta, któremu przerwała w pół zdania. - Miałabym wreszcie święty spokój!
- Ale polubiłem cię - urwał, a na jego twarzy pojawiła się mieszanka satysfakcji z dobrą zabawą. - denerwować.
Danka zmrużyła oczy, po czym wstała z miejsca.
- Ja stąd idę - oznajmiła stanowczym głosem i już chciała rzucić jakimś hasłem w pana chamskiego lorda Holta, ale Nadia powstrzymała blondynkę, łapiąc ją za nadgarstek.
- Proszę, zostań - poprosiła przyjaciółkę, posyłając jej lekki uśmiech. - Przecież nie musisz tu z nim siedzieć, chodź do nas, na parkiet.
Danka przegryzła dolną wargę, poważnie zastanawiając się nad prośbą Nadii. Na prawdę miała dość Maxa i jego docinek, ale tańczyć również nie miała zamiaru. Z dwojga złego już lepszy był ten parkiet.
- Okej - mruknęła blondynka i powolnym krokiem ruszyła za przyjaciółką i Clarkiem.
Na parkiecie spotkała Andersona, a raczej Andersona podpierającego ścianę. Ściągnąwszy maskę niemiłej i nieco chamskiej, Danka podeszła do Matta i w taki sam sposób oparła się o ścianę.
- Nie tańczysz - zapytała chłodno, karcąc się za to w myśli. Jednak nie potrafiła być uprzejma.
- Nie - odpowiedział. - Dobrze mi się wydaje, że masz gorszy humor, niż wcześniej?
- Wydaje mi się, że wydaje ci się dobrze.
- Więc co się takiego stało?
- Twój niewydarzony koleżka Maxwell się stał. On mnie chyba nienawidzi. Ale co ja mu zrobiłam?
- Musisz mu wybaczyć - zaśmiał się Anderson, ale Danka pokręciła ze złością głową.
- Wcale nic nie muszę - mruknęła, ale chyba z powodu tak głośnej muzyki, Matt tego nie dosłyszał. - A piekło dla pana Holta dopiero się zaczęło.

Danka jednak dała się skusić na jeden taniec z Andersonem. Nawet pięć. I nawet gdyby bardzo chciała zostać przy złym stosunku do amerykańskich siatkarzy, to nie mogła, bo, polubiła Matta, jak i Paula oraz Carsona, z którymi także zdarzyło jej się porozmawiać. Jednak nastawienia do Maxa zmienić nie chciała, bo chłopak sam się o to prosił.
Zmęczona i wyczerpana, przypomniała sobie, że przy stoliku zostawiła swoją torebkę, więc, omijając tańczące pasy, ruszyła do przodu. Kiedy doszła do celu, ujrzała Holta, znów siedzącego w tym samym miejscu.
- A ty dalej tu? - zapytała, sięgając po torebkę.
- Jak widać.
- Zapuściłeś korzenie? - zadrwiła, a w tym samym momencie chłopak wstał.
- Słuchaj, przepraszam za moje wcześniejsze słowa - powiedział i Danusia parsknęła śmiechem.
- A co się takiego  stało, że mnie przepraszasz? Godzina w samotności? Drinki?
- Nieważne. Przepraszam.
- Wiesz, ze ze mną zadarłeś? - Podeszła bliżej chłopaka i zmrużyła swoje jasne oczy. - Ja tak łatwo nie zapominam.
Max tylko uśmiechnął się pod nosem, ale to co zrobił potem, przeszło Danki najstraszniejsze z wszystkich koszmarów. Ot tak ujął ją za podbródek i delikatnie musnął jej usta swoimi. A ona zmuszona do bliższego kontaktu z siatkarzem, po chwili gwałtownie oderwała się od niego i z całej siły uderzyła go w twarz z otwartej dłoni.
- Nigdy więcej tego nie rób - warknęła i zniknęła w tłumie.
A potem, po znalezieniu Nadii oraz Amane i poinformowaniu ich o jej wcześniejszym powrocie do domu, wyszła z klubu. I na nieszczęście cały czas czuła na ustach usta Maxa.

* * *

Napisałam to po trzeciej nad ranem, więc może coś się tam nie zgadzać :D Co ja pieprzę, wszystko się nie zgadza. Jeszcze raz zachęcam was do mobilizowania nas w komentarzach. Miło się je czyta i motywują. Cholernie. Więc do następnego i dziekuję! Karolajn :)

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział czwarty.

Nadia
Przez następne kilka dni Nadia wyszukiwała informacje o kolejnych meczach, na które mogłaby wybrać się razem z Amane. Nie chcąc pożyczać pieniędzy od ojca, postanowiła pomóc mu w jego firmie i jednocześnie uczciwie zarobić na bilety. Już zapomniała na dobre o incydencie po meczu Amerykanów i Bułgarów, a jakież było jej zdziwienie, kiedy pewnego późnego ranka podczas śniadania Danka zaproponowała jej i Amane spacer. To brzmiało całkiem zwyczajnie, ale nie było w stylu dwudziestotrzylatki. Ona coś kombinuje - pomyślała Nadia.
- Po prostu brakuje mi świeżego powietrza - wytłumaczyła blondynka z nikomu nieznanym spokojem. Nadia zakrztusiła się przełykaną bułką i Amane musiała długo klepać ją po plecach, by przestała kasłać. Danka obserwowała tę scenę z obrażoną miną.
- Ciągle siedzę zamknięta we własnym pokoju - kontynuowała jak gdyby nigdy nic - i poprawiam artykuł albo grzebię się w zdjęciach. Mnie też się coś od życia należy.
- Jasne, oczywiście! W takim razie chodźmy! - zarządziła Nadia i porwała swoją komórkę, po czym wybiegła na zewnątrz. Przyjaciółki dołączyły do niej po dłuższej chwili.
- Masz zamiar iść tak na miasto? - zapytała Amane z uśmiechem i zmierzyła wzrokiem szatynkę. Miała na sobie piżamę - białą, sportową koszulkę i krótkie spodenki w kwiaty.
- A czemu nie? To tylko spacer, nie jakaś randka. Poza tym jestem ubrana na sportowo, pasuje idealnie! - oznajmiła i machnęła lekceważąco ręką.
- I nie masz na sobie stanika - szepnęła jej do ucha Danusia i zaśmiała się szyderczo.
- Idziemy! - w odpowiedzi Nadia stanowczo tupnęła nogą i ruszyła przed siebie. Przyjaciółki musiały pobiec, by ją dogonić.
- Zarobiłam wystarczająco dużo, by kupić bilety na kolejny mecz Amerykanów. - oznajmiła Nadia z entuzjazmem - Szkoda, że przegapiłyśmy spotkanie Kuby i Ukrainy, ale nie chciałam znów wyciągać pieniądze od taty. Już wystarczająco dużo moich zachcianek spełnił.
- A ja nie mam zamiaru naciągać ciebie - jęknęła Amane - Płacisz za moje bilety, a to lekka przesada.
- Skoro nie możesz tego przełknąć, to pomagaj mi w firmie. Tata na pewno się zgodzi, a ty będziesz miała czyste sumienie i może przy okazji zarobisz trochę pieniedzy na powrót. Oczywiście nie chcę, żebyć wyjeżdżała, ale...
- Naprawdę mogę?
- Tak, jasne.
Amane przytuliła szatynkę, ale po chwili oderwała się od niej na dźwięk imienia ich przyjaciółki.
- Danka? - usłyszały głęboki, niski głos i odwróciły się.
- Chyba jeszcze śpię - wyszeptała Nadia.
Przed nimi stał Matt Anderson, Maxwell Holt, Paul Lotman i Carson Clark.
- Hej - przywitała ich blondynka mało entuzjastycznie - Co tu robicie?
Nadia szturchnęła ją w bok, dając jednocześnie znak, by zmieniła ton głosu.
- Zwiedzamy okolicę, jeżeli zwiedzaniem można nazwać zgubienie się w środku miasta - odpowiedział Paul z przekąsem.
- Może przedstawisz nam swoje koleżanki? - zapytał Matt zadziornie. Danka wywróciła oczami.
- Jaaasne...to jest Amane, a to Nadia - wskazała kolejno na przyjaciółki.
- Czy mogę mówić do ciebie Nadie?* - Matt zwrócił się do szatynki z uśmiechem - Masz strasznie trudne imię.
- Oczywiście - odpowiedziała szybko po polsku, a Danka była wręcz pewna, że jest to spowodowane hipnotyzującym spojrzeniem niebieskich oczu siatkarza, jednak po chwili usłyszała opanowany, niski głos przyjaciółki - I mean, of course!**
- Mamy rozumieć, że wy wybrałyście się na poranny spacer? - zapytał Carson, a jego spojrzenie powędrowało niebezpiecznie nisko na odznaczające się piersi Nadii. Gdy zorientował się, że kobieta wpatruje się w niego wystraszona, speszył się i przeniósł spojrzenie na Dankę.
- Staramy się, by nasze umysły były w dobrej formie, w związku z czym dotleniamy je - odpowiedziała bez zająknięcia.
- Danka opowiedziała nam, co stało się po waszym ostatnim meczu i w ramach podziękowania... - tu spojrzała wymownie na przyjaciółkę, na co ona spiorunowała ją wzrokiem, ale po chwili oznajmiła nieco zbyt uprzejmym tonem:
- Tak, oczywiście! Dacie zaprosić się na kawę do naszego mieszkania? Chyba, że wolicie gdzieś na mieście...
- Chętnie zobaczymy jak mieszkacie - powiedział Matt i uśmiechnął się szeroko.
Cała siódemka ruszyła w stronę bloków. Nadia szła tuż obok Carsona, który przypadkowo otarł swoją dłonią o jej dłoń. Całkiem przypadkowo.

*Nadie - czytaj: Nadi
**I mean, of course! - To znaczy, oczywiście!


Amane
Amane szła w milczeniu już ponad dziesięć minut, mając z jednej strony Dankę, która niewiele mówiła, za nią Andersona, Nadię i Clarka, a z drugiej Lotmana zatraconego w rozmowie z z Holtem. Gołym okiem można było zauważyć, że obecność siatkarzy ją krępuje i wcale się z tym nie kryła. Z wzrokiem utkwionym w swoich turkusowych balerinkach, przysłuchiwała się rozmowom, choć żadna szczególnie jej nie zainteresowała.
Kiedy byli weszli do domu, Amane poszła od razu do kuchni, gdzie po chwili znalazła się też Nadia, która wstawiła wodę w czajniku i zaczęła czegoś szukać po szafkach.
- Nie widzi mi się to spotkanie - wyszeptała Japonka gdy zaparzyła dzbanek herbaty malinowej.
- Dlaczego? Jak na razie są dosyć mili.
- No wiesz, jakoś im nie ufam.
- Przesadzasz, Ame - zapewniała ją, wciąż mówiąc dość cicho, ale z uśmiechem na ustach. - Zaraz się przekonasz.
Dziewczyny wzięły dzbanek, kubki i wysypały na ozdobny talerz kilka rodzajów ciastek jakie miały i poszły do pokoju, gdzie Danka bawiła się swoimi włosami, a mężczyźni błądzili wzrokiem po ścianach. Kompletny brak rozmów nie wróżył za dobrze.
- I jak wam się podoba nasz kraj? - zagaiła Nadia.
- Całkiem... nieźle. - odpowiedział Holt patrząc na obraz przedstawiający tulipany w perłowym wazonie. Spuścił nieco wzrok na Dankę, lecz ona obrzuciła go karcącym wzrokiem.
- Tak, jest przyjemnie. - odezwał się Clark gdy rozkładały to, co przyniosły. Skończywszy usiadły na wolnych miejscach.
Na moment zapanowała cisza, lecz przerwał ją Anderson.
 - Cóż, muszę przyznać,że macie tu bardzo przytulnie. Długo razem mieszkacie?
- Wraz z Danką zajmujemy te lokum od trzech lat. Amane przyleciała tu niedawno przez przypadek i już od pierwszego dnia jest z nami.
 - Przez przypadek? - zapytał ciemnowłosą Clark, a ona zrozumiała, że musi mu odpowiedzieć, niestety.
- Um... Tak, to wszystko nie było planowane. Miałam polecieć z Tokio prosto do Londynu, lecz przez błąd kasjerki skończyłam podróż w Warszawie. Nie mogłam się nawet stąd ruszyć, a dziewczyny przygarnęły mnie do siebie i jestem tu aż do dnia dzisiejszego.
 - Nic dziwnego, że nie mogłaś się ruszyć, Polska jest piękna. - odezwał się pierwszy raz tego dnia Lotman. Japonka spojrzała na niego lekko zdziwiona. - Podoba ci się tu, prawda?
- Tak, jest świetnie, ale mimo tego muszę wrócić do Japonii
- Dlaczego?
- Mój... młodszy brat potrzebuje opieki, jest po wypadku. - wypowiedziała pierwsze co jej przyszło na język.
- Rozumiem, przykro mi. - uśmiechnął się pokrzepiająco, co odebrała jako zwycięstwo.
- Taak, nam też jest bardzo przykro. - powiedziała Danuta dając nacisk na dwa ostatnie słowa, tym samym patrząc na nią wymownie, a ta tylko pokiwała smutno głową.
- Paul ma rację, Polska jest cudowna! - ożywił się Matt biorąc do ręki kubek z napojem. - A atmosfera w czasie meczu za każdym razem mnie zadziwia. Byłyście z Amane na meczu?
- Tak, gratuluję wygranej, jak najbardziej zasłużonej. - chwaliła siatkarzy szatynka. - Emocje do samego końca!
- Staramy się jak możemy - wyszczerzył się Clark. - Dla kibiców wszystko.
  Amerykanie wraz z Nadią zaczęli się śmiać, a Amane spojrzała na znudzoną Danutę i, próbując ją rozweselić, pokazała jej dyskretnie język. Wyprostowała plecy i położyła ręce na kolanach udając, że zachowuje powagę. Wsłuchała się w relację zawodników z całego meczu, choć niezbyt ją to ciekawiło.
  Nie była świadoma, że czyjeś ciemnobrązowe oczy cały czas ją obserwują...

Danka
Od ponad godziny siatkarze USA siedzieli w mieszkaniu trzech przyjaciółek, a Danka miała wrażenie, że dla jej współlokatorek jest to wymarzony spędzony czas, najskrytsze sny, które w mgnieniu oka się spełniły. Zwłaszcza dla Nadii, która chętnie rozmawiała z Mattem czy Carsonem. Amane równie dobrze rozmawiało się ze sportowcami, lecz Danusia szybko ujrzała w jej oczach to, co zobaczyła w dniu w którym się spotkały. Nieufność.
Blondynka natomiast cicho siedziała w fotelu, próbowała wsłuchać się w rozmowy przyjaciółek z Amerykanami, chciała nawet stwarzać pozory miłej, sympatycznej. Ale nie umiała.
Obecność siatkarzy niezupełnie robiła na niej wrażenie, bo nadal traktowała ich jako normalnych ludzi. Bo nimi byli.
Po części rozumiała jednak zachowanie przyjaciółek, były w otoczeniu największych sław siatkówki i może najprzystojniejszych facetów z tego kręgu, ale ich ciągłe uśmieszki, komplementy i inne słodzenia przyprawiały Danusię i mdłości.
- Chciałbym kiedyś spędzić więcej czasu w Polsce aniżeli tylko na Mistrzostwach Świata - zagaił Matt, obracając w dłoniach kubek z niedopitą herbatą i uśmiechając się do każdej z nich. - Polecacie jakieś miejsce do wypoczynku w waszym kraju?
- Myślę, że nad Bałtykiem jest idealnie. - Uśmiechnęła się do niego Nadia. - Albo w Zakopanym.
- Albo w Pipidówie Wielkiej - wyrwało się Dance, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Wszystkie pary oczu zwróciły się w jej stronę i dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie.
- To jakaś specjalna miejscowość? - zapytał Max.
Podniosła jedną brew do góry, kiedy chłopak wyszeszczył się do Danki.
- Nie specjalnie - mruknęła, wciąż badawczo przyglądajac się Holtowi.
- Ale może kiedyś się tam wybierzemy? - Teraz temat zaczął drążyć Clark.
Blondynka strzeliła facepalma i po chwili usłyszała Nadię.
- Ona tylko żartowała. - Cały czas się szczerzyła, próbując usprawiedliwić przyjaciółkę.
- Lepiej powiedzcie jak chcecie spędzić wakacje. - Amane próbowała ratować temat, ale siatkarze posłali sobie krótkie spojrzenia.
Nie chcąc dalej uczestniczyć w całym cyrku przepełnionym słodkością, blondynka wstała ze skórzanego fotela i z prędkością błyskawicy udała się do drzwi królestwa, przemierzając całą długość salonu.
- A ty gdzie? - zapytała Nadia, dziwiąc się postawą przyjaciółki.
- Do mojej własnej pipidówki. - Wyszczerzyła się do siatkarzy i zniknęła za futryną, trzaskając z całych sił drzwiami.

--------------------
Witam, tu ja, Misu :>
Chyba każdy wiedział, że ta znajomość potoczy się dalej, więc spotkanie dziewczyn z siatkarzami nie było jakąś wielką niespodzianką. Mimo wszystko niektóre zachowania są zadziwiające, muszę przyznać ;>
Karolina (karolajn) każe mi przeprosić, że "takie gówno jej wyszło" co jest nieprawdą i dobrze o tym wie, co jej cały czas mówię ;D
No nic, nie piszę już nic na siłę. Do następnego! :)

środa, 7 sierpnia 2013

rozdział trzeci

Danka
Dance wydawało się, że droga na przystanek niemiłosiernie dłużyła się, jak ser w jej ulubionej pizzie, a szła szybciej niż zwykle. Szła? Nie, Danka biegła i założyłaby się o płytę Mursa, która grzecznie spoczywała na jej pułce, że zrzuciła co najmniej kilogram. Choć zrzucać nie potrzebowała. Kilometry, które przebyła, przełożyłyby się na najdłuższy maraton w Polsce, oczywiście w mniemaniu Danki, która już powoli traciła siły.
- Nie, Danuto - mówił jej cichy głosik w głowie. - Zaraz po przyjeździe do domu zaserwujesz sobie najpyszniejszy na świecie jogurt, a siły podładujesz najenergetyczniejszymi kawałkami Paramore, tylko teraz nie zwalniaj! Biegnij ile sił w nogach!
Niestety, chęci, które z pewnością w Dance drzemały nie przełożyły się na zamierzony efekt. I wierzyć się nie chce, że autobus odjechał gdy Danusię dzieliły co najmniej dwa kilometry od przystanku. I to nie całe.
- Stój! - wrzasnęła, sciągając swojego trampka i rzuciła go za transportem. Zdziwiło ją, że nie doleciał nawet metra.
Niechętnie po niego wróciła i usiadła na przystanku.
- Jestem bardziej pechowa, niż nasza kadra kopaczy - podsumowała, zakładając ręce na klatce piersiowej.
W mgnieniu oka przyszedł jej do głowy pomysł, że przecież przy hali może być jeszcze Dionizy ze swoją rozpadającą się Wiesławą, lub Nadia z Amane, więc wszystko nie było jeszcze stracone.
Wracając, przypomniała sobie słowa Dyzia; złodzieje, gwałciciele, pijaki, więc chcąc czy nie chcąc rozglądała się na wszystkie strony, czy aby takiego osobnika nie było w pobliżu. Po jakiejś minucie zaczęła biec. Znów. Dzięki, Dyziu.
Ale i przy hali nie znalazła pomocy.
Wcześniej zaparkowana przy samym rogu Wiesława tak jakby wyparowała i także samochodu Nadii nigdzie nie było. Zdenerwowana już blondynka sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej telefon. Jak na złość był rozładowany.
- Cholera - mruknęła i usiadła przy hali operajac się o jej mury.
I tak mijały minuty, które Dance wydawały się wiecznością. A jeśli w ogóle nie dostanie się do domu? Takie myśli było co najmniej śmieszne, gdyż hala nie znajdowała się daleko od jej mieszkania, ale ten cholerny człowiek, który śmiał nazywać się jej przyjacielem musiał namieszać jej w głowie z gwałcicielami i innymi podobnymi bandytami. A Danka na prawdę chciałaby wrócić do domu cała i zdrowa.
- Boli mnie głowa i nie mogę spać - zanuciła znany hit Maleńczuka i zamknęła oczy - chociaż dokoła wszyscy już posnęli.
Po minucie jednak poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń i zaniepokojona otworzyła powieki.
- Czy wszystko w porządku? - usłyszała po angielsku.
- Boski Matt? - zapytała, widząc przed sobą wysokiego bruneta. - To znaczy, Anderson?
Chłopak tylko się zaśmiał i podał rękę Dance by wstała.
- Zastanawialiśmy się z chłopakami co robisz. - Wskazał na trzech siatkarzy, którzy stali od nich trochę dalej. - Myśleliśmy, że śpisz, ale też śpiewałaś, więc bardzo nas to zaintrygowało.
- I ty byłeś najodważniejszy z nich, żeby to sprawdzić?
- Widziałem cię na meczu. - Zmrużył swoje jasne oczy. - Co tu jeszcze robisz?
- Tak się składa, że nie mam jak wrócić do domu - uśmiechnęła się delikatnie. - Moi znajomi już sobie pojechali, a ostatni autobus już odjechał.
Anderson przywołał swoich trzech kolegów z reprezentacji, a oni pośpiesznie udali się w ich stronę.
- Jak masz na imię? - zapytał Matt.
- Danka.
- Danka ma problem - oznajmił swoim kolegom, a oni pokiwali głowami, słuchając go uważnie. - Nie ma jak wrócić do domu Na jakiej mieszkasz ulicy?
- Na kwiatowej - odpowiedziała mu zdezorientowana Danusia, a chłopak zaklaskał w dłonie.
- Tak się składa, że nasz hotel też znajduje się na tej ulicy - powiedział Paul, jeden z siatkarzy, którzy towarzyszyli Andersonowi. Byli też Clark i Holt, ale oni nic nie mówili. I Danka była im za to wdzięczna, bo mogli wymyślić coś równie szalonego jak podwózka Danusi do domu.
- Wsiadaj, nie marudź - powtarzał Matt, kiedy kolejny raz blondynka próbowała protestować.
To absurdalne.
Grupka siatkarzy chciała, żeby Danka wsiadła do ich autokaru, który zawiózłby ją prosto do domu. Sen?
Dziewczyna uszczypnęła się w rękę, ale nadal stała przed Andersonem, który uśmiechał się głupio.
Niestety, to nie sen.

Nadia
Nadia zaparkowała swojego opla pod blokiem i z trwogą zorientowała się, że światła w mieszkaniu jej i Danki są pogaszone. Po drodze razem z Amane zrobiły zakupy w całodobowym markecie i była przekonana, że Danuta powinna już na nie czekać w mieszkaniu. Drżącymi rękoma próbowała wyciągnąć kluczyki ze stacyjki, ale zerwała jedynie swój ukochany brelok - malutką żółto-granatową Mikasę.
- Co się dzieje? - zapytała Amane, odpinając pas.
- Danka jeszcze nie wróciła, zobacz - skinęła głową w stronę okna na drugim piętrze.
- Może już śpi - stwierdziła Ame ze spokojem.
- Danka? Ona normalnie zasypia nie wcześniej niż o północy, a po meczu jeszcze później! Przecież ją poznałaś...
- Nadia - Azjatka dotknęła jej dłoni, odsunęła ją i wyciągnęła kluczyki - Może siedzi po ciemku albo zabrała się z Dionizym i zasiedziała u niego w mieszkaniu. Zresztą nie polemizujmy, tylko to sprawdźmy.
Wysiadły z auta, zabrały zakupy i już po chwili Nadia zapalała kolejno wszystkie światła w mieszkaniu. Po Dance nie było śladu.
- Nie ma jej! - jęknęła sztynka - Nie ma!
- Spokojnie - powiedziała Amane - Zadzwonimy do niej i wszystko się wyjaśni. Czemu tak panikujesz?
Nadia odetchnęła głęboko.
- Sama nie wiem. Po prostu się o nią martwię. Znam ją i wiem, że to się może skończyć źle. Nigdy nie wiadomo, co jej strzeli do głowy.
Amane wyjęła komórkę z torebki i zadzwoniła do Danki. Raz, drugi, trzeci... Nadia obserwowała to z przerażeniem.
- Poczta... - mruknęła Azjatka.
- A mówiłam jej, że na nią zaczekamy! Ona nie dała się przekonać. Wolała zostać dłużej i zrobić parę zdjęć więcej! Uparta kobieta.
- Pierwszy raz widzę, żeby coś wyprowadziło cię z równowagi - zachichotała dwudziestodwulatka.
- Boję się o nią. Ona jest skrajnie nieodpowiedzialna. Oj, wiem - dodała, widząc minę Amane - pewnie wróci nad ranem nieświadoma moich poszarpanych nerwów, ale ja już po prostu taka jestem - opadła na kanapę i kontynuowała - Troszczę się, czasem nawet za bardzo, o tych, na których mi zależy. Wiesz, jestem jedynaczką, a Danka jest dla mnie jak siostra. Nie wiem, co bym bez niej zrobiła...
Amane słuchała jej w milczeniu, a po chwili usiadła obok i przytuliła ją.
- Będzie dobrze, zobaczysz - szepnęła pokrzepiająco.
Przez następne dwadzieścia minut kobiety siedziały w salonie i sączyły gorące kakao z kubków. Mimo, że Nadia już się uspokoiła, co chwilę wyglądała przez okno na parking i sprawdzała komórkę. Gdy usłyszała szczęk przekręcanego w zamku klucza, zerwała się na równe nogi i wybiegła na korytarz. W drzwiach stała Danka, uśmiechnięta, cała i zdrowa. Nadia rzuciła jej się na szyję.
- Jest dwudziesta trzecia trzydzieści dwa - wysyczała jej do ucha - Gdzieś ty była? Wiesz, jak się martwiłam? - dodała, gdy cała trójka znalazła się w salonie.
- Nadia wychodziła z siebie, dosłownie - potwierdziła Amane.
- Wiem, że mi nie uwierzycie, ale...poznałam trójkę siatkarzy.
- Sia...siatkarzy? - wyjąkała Nadia - Ale jak to? Gdzie? Kiedy? Kogo?
- Czy możesz się przymknąć? Zamierzam wam wszystko opowiedzieć.
Nadia zamilkła skruszona.
- Po meczu zostałam dłużej na hali i niestety spóźniłam się na autobus, dlatego tam wróciłam, no i...samo wyszło - powiedziała obojętnym tonem. Nadia nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciółka mówi o tym tak spokojnie, bez emocji. Zazdrościła jej, ale nie była to zazdrość negatywna, raczej chęć znalezienia się na jej miejscu.
- Ale kogo spotkałaś? - zapytała Amane nie ukrywając ciekawości - Mówili coś?
- No... - przetrzymała ich w niepewności - Andersona.
- A...Andersona? - zapytała Nadia - TEGO Andersona?
- Tak, tego Andersona, boskiego Andersona czy jak mu tam... Był jeszcze Clark, Holt i Lotman - i znowu ta obojętność.
- Boże, Danka! - Nadia rozmarzyła się - Ty to masz zawsze szczęście! No i co mówili?
- Zaproponowali mi podwiezienie i właśnie tak się tutaj znalazłam - uśmiechnęła się krzepko, jakby ta sytuacja była całkiem zwyczajna.
- Przywieźli cię tutaj?! - Nadia skoczyła w stronę okna - Tutaj, pod nasz blok, samochodem?
- Uspokój się, już dawno odjechali... Tak, tutaj, pod nasz blok, ale swoim klubowym autokarem - poprawiła ją Danka bez zająknięcia. Nadia wpatrywała się w jej pełne malinowe usta, jakby nie wierzyła, że ta historia przydarzyła się właśnie jej i to Danka siedzi przed nią i opowiada o swoim spotkaniu z siatkarzami.
- Nie mogłaś zaprosić ich tutaj? - jęknęła dwudziestotrzylatka.
- Co ty tak przeżywasz? Siatkarze też ludzie, nic nadzwyczajnego, tyle że z USA. Lubię - przerwała - okej, uwielbiam siatkówkę, uwielbiam też robić zdjęcia siatkarzom, niektórzy, owszem, są niczego sobie, ale to nie zmienia faktu, że nie są jakimiś gwiazdami Hollywood.
- Więc ty musiałabyś spotkać co najmniej gwiazdę hollywoodzkich filmów, żeby zaprosić ją łaskawie do waszego mieszkania? Ba, żeby chociaż poprosić ją o autograf? - syknęła Amane - Oj, Danka, Danka...ty to jednak jesteś lekko pokręcona.
- Dziękuję - odpowiedziała kobieta i zasalutowała - Staram się.
- No dobrze, ale powiedz chociaż, co mówili - poprosiła Nadia. Dziwiła się przyjaciółce - na jej miejscu zapewne szalałaby z radości, odtańczyła dziki taniec albo potrzebowałaby co najmniej melisy, by się uspokoić, mimo że znana była z opanowania i cierpliwości. Danka natomiast, jak zdążyła zauważyć, wcale nie interesowała się znajomością z siatkarzami.
- Nic nadzwyczajnego - mruknęła - Jak podobał mi się mecz, komu kibicowałam...chcieli poprzeglądać zdjęcia. Matta nawet zachwyciło jedno, na którym stoi profilem do aparatu i szczerzy te swoje białe ząbki. Ech, typowy samiec...
- A, właśnie! Pokaż te zdjęcia - poprosiła Amane.
Dziewczyna wyciągnęła swojego Nikona z pokrowca i podała go niedbale pzyjaciółkom. Reakcja kobiet bardzo przypominała tę Matta jeszcze w autokarze - najpierw uśmiechały się beztrosko, oczy rozbłyskały im co chwila, po kilku zdjęciach zaczęły cicho popiskiwać i wzdychać. Kiedy na wyświetlaczu pojawiło się wyjątkowo zgrabne ujęcie Andersona, Nadia skierowała sztywno sprzęt w stronę Danki.
- O tym zdjęciu mówiłaś? - zapytała sucho.
Blondynka skinęła głową.
Nadia wpatrywała się w zdjęcie jak zahipnotyzowana. Przystojny - pomyślała z trwogą - Strasznie przystojny.
- Co? Wpadł ci w oko boski Matt? - zakpiła Danusia.
- Oj, daj jej spokój - Amane próbowała jej bronić - Kto nie zwróciłby uwagę na takiego faceta?
- Ja na przykład? - odpowiedziała Danka pytaniem.
- Bo ty jesteś wyjątkiem spośród wyjątków, no po prostu...jesteś bardzo wyjątkowa. I bardzo dziwna - stwierdziła Nadia mało zrozumiale i odłożyła aparat delikatnie na stolik, pełna sprzecznych myśli i nowych dla niej emocji.

Amane
Amane leżała w swoim łóżku już od ponad dwóch godzin, wsłuchując się w cykanie starego, ściennego zegara. Przewracała się z boku na bok, ale wciąż nie mogła zasnąć.
Sama nie wiedziała jaka była tego przyczyna, ale miała pewne podejrzenia.
Na pierwszy plan padał mecz. Emocje od początku do końca, cudowni kibice, wygrana... Nie mogła wybić z głowy tego widoku ani tych krzyków.
Z drugiej strony dużą część jej myśli zajmowała rozmowa z przyjaciółkami. Ame dziwił fakt, że blondynka podeszła do tego jak do czegoś na porządku dziennym; przecież nie codziennie siatkarze podwożą jakiegokolwiek kibica pod dom! A przynajmniej pierwszy raz o takim przypadku słyszała.
Do tego wszystkiego dochodziły zdjęcia robione na meczy przez Dankę. Idealne ujęcia zrobiły na Azjatce niemałe wrażenie. Każda z prawie trzystu fotografii była w jej mniemaniu niesamowita. Dziewczyny najwięcej uwagi poświęciły Andersonowi, który jakby pozował do każdego ze zdjęć. Ona widziała w nim tylko obiekt wzdychania dużej rzeszy damskiej części siatkarskich fanów.
"Jeśli zaraz ten zegar nie przestanie hałasować chyba go rozkręcę własnymi paznokciami!", pomyślała, a on jak na złość zaczął wybijać godzinę trzecią.
- Cholera - mruknęła wstając z łóżka. - tego już za dużo.
Ze zmrużonymi oczami wyszła na korytarz i wyciągnęła ręce ku zegarowi, lecz nie zrobiła nic. Jej uwagę przykuły drzwi od pokoju Danuty. A raczej światło, które wychodziło przez szczelinę.
Zaciekawiona tym co może dziać się w pokoju dziewczyny, Amane przemknęła bezgłośnie na drugą stronę korytarza i cichutko zapukała w drzwi. Nie usłyszała z drugiej strony nic poza głosem Olly'ego Mursa, więc uznała, że muzyka po prostu ją zagłuszyła. Otworzyła delikatnie skrzypiące drzwi i stanęła w progu. Danka odwróciła się do niej od komputera.
- O, hej! - uśmiechnęła się promiennie mimo zmęczenia wypisanego na twarzy. - Coś się stało?
- Nie, po prostu  nie mogę spać. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam ci w czymś ważnym?
- W żadnym wypadku! Artykuł już prawie skończony, więc znajdę czas dla ciebie w środku nocy - zaśmiała się blondynka. - Usiądź.
Amane usiadła na fotelu tuż przy wejściu i rozejrzała się po pokoju.
Od kiedy przyleciała tu z Japonii, była tu tylko dwa razy, więc teraz skupiła się na wyglądzie pomieszczenia.
Na jasnoniebieskich ścianach było niewiele wolnej przestrzeni. Prócz szafek, łóżka i biurka z komputerem znajdowało się tam mnóstwo zdjęć.
Na większości rozpoznawała dwie twarze: Danki i Nadii, ale w różnym wieku. Poza nimi było też kilka fotografii rodziny. Największym szokiem było ujrzenie też siebie na owej ścianie. Stała w przedpokoju przed lustrem, najwidoczniej z zamiarem pomalowania oczu. Przypomniała sobie moment, kiedy dziewczyna zrobiła jej zdjęcie, ale nie sądziła, że będzie ono w jakikolwiek sposób wyróżnione.
- Każdy kto tu wchodzi patrzy na nie. - z myśli wyrwał ją głos przyjaciółki.
- Są... cudowne, pełne wspomnień.
- Zgadza się, to większość mojego życia. A ty, masz takie miejsce?
- Nie, nie chciałam o wszystkim pamiętać. Niektóre wspomnienia są... nieciekawe.
- Rozumiem.
Zaległa kilkuminutowa cisza. Ame poczuła się winna zakończenia rozmowy, więc zaczęła kolejną:
- A jak ci idzie z tym artykułem?
- Och, świetnie! Tekst już napisany, wszystko pięknie, tylko nie wiem jakich użyć zdjęć. Rozumiesz, wybór jest ogromny.
- Tak, a na dodatek wszystkie są niesamowite.
- Według ciebie jakie powinnam wykorzystać? - zapytała ukazując na ekranie kilkanaście zdjęć.
- Może to? - Azjatka wskazała jedno z nich, na którym Amerykanie skaczą do skutecznego bloku. Po chwili jej palec wskazujący przesunął się nieco w bok na Andersona, Shoji'ego i Holta zajętych rozmową po rozgrzewce. - I to.
- W sumie nie są złe, dziękuję. - uśmiechnęła się Danka, a ta zamyśliła się na moment.
- Tak mnie zastanawia - ciemnowłosa spojrzała na komputer, gdzie co chwilę przewijały się zdjęcia z meczu. - Jacy oni są, tak poza boiskiem czy kamerami?
- Ame, przerabialiśmy to dzisiaj co najmniej trzy razy. - zaśmiała się druga. - To zupełnie normalni ludzie, naprawdę. Są uprzejmi, można z nimi spokojnie porozmawiać. Przecież ty też grałaś na boisku w Japonii, wiesz jak się zachowywałaś.
- To nie to samo. Ja nigdy nie wyszłam na parkiet jako reprezentantka kraju, nie grałam przed liczoną w tysiącach publicznością. Wydaje mi się, że powinni być z tego bardzo dumni, a duma różnie działa na człowieka, czasami negatywnie.
- Nie, są normalni - powtórzyła przeciągając się. - Przynajmniej takie wrażenie sprawili.
- Jeszcze jedno. Znając ciebie, nie poprosiłaś o żaden autograf, prawda?
- Coś ty! Nikt nie poszanowałby takiego dziennikarza, który jara się każdym spotkaniem z siatkarzami i prosi od razu o autografy. - uśmiechnęła się w sposób, którego Amane nigdy wcześniej nie widziała i poruszyła brwiami.
- Okej - starała się ukryć rozbawienie miną przyjaciółki. - W takim razie idę już do siebie, ty też idź spać, bo wyglądasz jak półtora nieszczęścia. Dobranoc.
Wyszła z pokoju i szybko położyła się w swoim łóżku. Ale nawet rozmowa z Danką nie pomogła jej poczuć się choć trochę senną.
Przypomniały jej się czasy gdy wchodziła na boisko wraz z pięcioma, wyższymi od niej dziewczynami i grały kolejny mecz, zostawiając serca na boisku. Pamięta dokładnie jak nieraz nabawiła się takich kontuzji, że musieli ją znosić z boiska, a ona i tak po tygodniu wracała na nie, mimo wszystkich upomnień lekarzy. Kochała to, całą sobą. W Londynie miała zamiar rozglądać się za jakimś klubem, być może zrobiłaby tam karierę jako libero. 
Teraz nici z tego planu. Musi znaleźć pracę, wrócić do Japonii i od nowa starać się o wyjazd do Wielkiej Brytanii. Tylko jak na razie nic nie wskazywało na poprawę jej sytuacji, choć bardzo tego chciała...


***
No i w końcu caro ma szansę napisania czegoś głupiego pod postem :D Oczywiście muszę Was wszystkich zachęcić do komentowania, co jest uciążliwe, pewnie troszkę chamskie i takie typowe. Każdy pisze: "Komentujcie, to niesamowicie motywuje, blablabla...", ale taka jest prawda. Kiedy czytamy takie komentarze, to aż się pisać chce, a kiedy nikt się nie udziela, to myślimy: "Albo nikt tego nie czyta, albo jest aż tak źle, że wolą nie krytykować". No i poza tym dziękujemy za jak na razie ciepłe powitanie ;) Obyśmy wszyscy wytrwali do końca!

sobota, 27 lipca 2013

Rozdział drugi.

Nadia.
Przez dwa tygodnie Amane zdołała zaaklimatyzować się w mieszkaniu przyjaciółek. Nadia pomagała jej w uprzątnięciu pokoju Dionizego, w którym co rusz znajdowała jego drobiazgi i bibeloty. Rodzice dziwili się, kiedy opowiedziała im o nowej znajomej z lotniska.
- Jesteście skrajnie nieodpowiedzialne, ty i Danka! - zaskoczył ją tato - Wymieniliście z nią dwa zdania i już zapraszacie ją do waszego mieszkania.
- Twój ojciec ma rację - wtórowała mama - A co, jeśli ta cała Amane to jakaś złodziejka należąca do wschodniej mafii? Skąd wiesz, że w tej jej Azji nie ma jakichś zorganizowanych sekt albo innych dziwactw?
Nadia uspokajała rodziców, ale oni wciąż upierali się przy swoim. Właśnie to był ich znak rozpoznawczy - upór i bujna wyobraźnia. Próbowali przekonać ją, że Amane ma powiązanie z narkotykami, nielegalnym handlem broni lub co najmniej drobnymi kradzieżami. Nadia skrycie naśmiewała się z ich wymysłów, bo gdy tylko zobaczyła sympatyczną twarz dwudziestodwulatki na lotnisku, wiedziała od razu, że powinna jej pomóc. Taka po prostu była - pierwsze wrażenie wystarczyło, by prześwietliła kogoś na wylot i poznała jego duszę.
W pewne piątkowe popołudnie, kiedy parzyła kawę dla siebie i Amane, a Danka musiała kończyć artykuł w redakcji, radość rozpierała ją od środka na samą myśl o spędzeniu reszty tego dnia.
- Mam wspaniałą nowinę! - zapiszczała do ucha współlokatorki i postawiła dwa kubki na stoliku stojącym przed nią.
- A ta nowina to...?
- Kiedy Danka wróci z pracy, wybieramy się na mecz!
Nadia, przy drobnym wsparciu rodziców, zakupiła dwa bilety na mecz Mistrzostw Świata w siatkówce, który miał odbyć się w piątkowy wieczór na hali Ursynów. Miała wyrzuty sumienia, kiedy prosiła ojca o pieniądze, ale Ludwik rozumiał, że siatkówka dla jego córki jest czymś więcej niż sportem. Od dziecka uwielbiała oglądać mecze razem z nim i jego bratem, jej wujkiem. Pieniądze nie stanowiły dla niego problemu, ponieważ od kilku lat prowadził świetnie prosperującą firmę drukarską, a jeśli przy ich pomocy mógł spełniać marzenia córki, nic nie było w stanie go powstrzymać.
- Hala jest niedaleko stąd - kontynuowała Nadia z entuzjazmem - Wiem, że siatkówka to twoja bajka, dlatego postanowiłam kupić bilet również dla ciebie. Danka ma darmowy wstęp, płaci za nią redakcja. Później ma pisać o tym jakiś artykulik i z racji tego będzie ulokowana tuż przy boisku, a ja byłabym osamotniona na trybunach.
Spojrzała z nadzieją na Amane i dodała pospiesznie:
- Oczywiście nie zapraszam cię na ten mecz tylko z tych egoistycznych powódek! Powinnaś się gdzieś wybrać, trochę odpocząć.
- Przecież ciągle zalegam w waszym mieszkaniu. To dla mnie niekończący się odpoczynek.
- Owszem, ale i tak zabieram cię ze sobą!
- Kto gra? - zapytała Amane z błyskiem w oku, Nadia od razu zauważyła, jaka jest pobudzona.
- USA i Bułgaria, grupa A. Oprócz nich w grupie są też Niemcy, Ukraina i Kuba. Będzie ciekawie!
Amane zaśmiała się pod nosem.
- Widzę, że siatkarski świat nie jest ci obcy - powiedziała z uznaniem - Wszystkie informacje w jednym paluszku.
- Siatkówką interesuję się od małości, to tyle.
Zapadła cisza, podczas której Amane myślała nad czymś ze skupieniem.
- Nie mogę iść z tobą, nie będę miała pieniędzy, żeby oddać ci za bilet.
- To prezent - wtrąciła Nadia z uśmiechem - Naprawdę nie masz się o co martwić, dla moich rodziców pieniądze to nie problem. Oczywiście jest mi głupio, kiedy tata płaci za moje zachcianki, ale w kwestii siatkówki mnie rozumie, kiedyś też był kibicem i to nie byle jakim - przyznała Nadia całkiem szczerze.
Amane westchnęła.
- No dobrze - oznajmiła w końcu - Pójdę z tobą, ale następnym razem informuj mnie wcześniej o takich niespodziankach.
Uściskały się i zabrały się za kompletowanie strojów najwierniejszych kibiców, chociaż Nadia szczerze żałowała, że tamtego dnia meczu nie mogą rozegrać Polacy.

Gdy Nadia wkroczyła niepewnym krokiem na halę, szeroki uśmiech wpełzł na jej twarz. Nie był to jej pierwszy raz na meczu, ale za każdym razem, gdy zasiadała na trybunach, miała wrażenie, że za chwilę rozsadzi ją pozytywna energia. Na meczach zamieniała się w nieobliczalne zwierzę. Krzyczała głośno, gdy jej ukochany klub zdobywał punkt, śpiewała razem ze spikerem, skakała w miejscu, kiedy meksykańska fala dochodziła do jej sektora. Miała w sobie ogromne pokłady energii, które musiała z siebie uwolnić. Na każdym meczu ładowała baterię, by starczyło jej na okres bez-meczowy, jak go nazywała. Tym razem musiała zadowolić się jedną z jej mniejszych sympatii, reprezentacją USA.
Gdy gracze zakończyli rozgrzewkę i zaczęli powoli ustawiać się od odśpiewania hymnów, poczuła głód i wyciągnęła ze swojej ukochanej miętowej torebki paczkę bułeczek maślanych.
- Chcesz jedną? - podsunęła ją pod nos Amane.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała i skierowała swój rozmarzony wzrok z powrotem na boisko.
Hymn USA ucichł, równie szybko zakończył się hymn ich przeciwników. Zanim Nadia zdążyła przełknąć drugą bułkę, rozpoczął się mecz. Stany Zjednoczone wciąż utrzymywały dwupunktową przewagę, aż do pierwszej przerwy technicznej. Mecz przebiegał zgodnie z myślą Nadii. Razem ze sporą częścią amerykańskich kibiców krzyczała przy każdej udanej akcji. USA wygrało pierwszego seta dwadzieścia pięć do dwudziestu dwóch. Podczas przerwy Nadia machała zaciekle w stronę Danki, ale jej przyjaciółka była zbyt pochłonięta obserwowaniem siatkarzy tłumnie zgromadzonych przy bocznej linii boiska.
- Pewnie znowu któryś jej się spodobał - pomyślała i po chwili zorientowała się, że wypowiedziała to na głos.
- Tak też myślałam. Danka wydaje mi się raczej otwartą osobą, taką towarzyską, pełną werwy i dobrego humoru.
- Tak, taka właśnie jest - potwierdziła szatynka i uśmiechnęła się, gdy do jej głowy napłynęły miłe wspomnienia związane z przyjaciółką. Oprzytomniała chwilę później, gdy głośny dźwięk oznajmił rozpoczęcie drugiego seta. Nadia odetchnęła głęboko i ponownie zacisnęła mocno kciuki. Obserwowała z radością piłki, które posyłane przez Amerykanów lądowały z niesamowitą szybkością i siłą w boisku, a niezdolni do obrony Bułgarzy obserwowali je z niesmakiem. Nadia siedziała na tyle blisko boiska, by móc swoim sokolim wzrokiem wyłapywać nawet najmniejszy grymas na twarzach zawodników. Nie mogła zaprzeczyć, że niektórzy z nich byli przystojni, ale nie to interesowało ją najbardziej.
- Amerykanie niesamowicie dzisiaj grają, prawda? - szepnęła do ucha Azjatki.
Kobieta pokiwała jedynie głową, nie odrywając wzroku od boiska. Nadia poszła w jej ślady i z zapartym tchem obserwowała to, co działo się niżej. Nagle wpadła jej do głowy myśl, jak bardzo chciałaby kiedyś móc grać w siatkówkę w ten sam sposób, w jaki robili to reprezentanci USA, jak bardzo chciałaby kiedyś stanąć na przeciwko siatki, przyjąć idealnie żółto-granatową piłkę, poczekać na dokładną wystawę i zaatakować tak, by już nikt nie mógł dotknąć okrągłej Mikasy.

Amane.
Amane w skupieniu oglądała zmagania siatkarzy na boisku. Obie reprezentacje nie były jej obce, ale nigdy specjalnie nie kibicowała żadnej z nich. Tym razem, tak jak jej współlokatorka, stawiała na wygraną Amerykanów. W czasie trwania meczu coraz mocniej utwierdzała się w tym przekonaniu. Mężczyźni w bordowych strojach zdobywali coraz większą przewagę.
- Patrzysz na nich, jakbyś zamiast oglądać mecz, rozwiązywała jakąś łamigłówkę. - Nadia śmiejąc się cicho, szturchnęła ją lekko w ramię.
- Po prostu to wszystko jest niesamowite. Jeszcze nigdy nie byłam na meczu przy takiej publiczności.
Dawniej słyszała o atmosferze, która panuje na meczach w Polsce, nawet kiedyś natrafiła na nagranie śpiewu hymnu narodowego, wykonanego przez Polaków, coś pięknego. Rozejrzała się po hali: wszyscy zgromadzeni byli w wyśmienitych humorach, nawet jeśli ich drużyna przegrywała.
Szatynka próbowała coś odpowiedzieć, ale doszła ich wieść o piłce setowej dla ich drużyny. Po chwili było już po secie, na co obie zareagowały z radością. Reprezentacja Stanów Zjednoczonych wygrała drugiego seta do dwudziestu.
W czasie przerwy, Amane poczuła pragnienie. W dole hali zauważyła mężczyznę z spożywką, więc  upewniwszy się, że ma w kieszeni kilka złotych (będąc tu dwa tygodnie, pogodziła się z tym, że na bilet powrotny musi zbierać na nowo, a pozostałe z biletu drobne pieniądze zamieniła na miejscową walutę), zapytała towarzyszkę:
- Masz ochotę na coś do picia?
- Napiłabym się czegoś gazowanego. - usłyszała w odpowiedzi. Kiwnęła tylko głową i spokojnym krokiem ruszyła w dół, ku upragnionym napojom.
Od czasu do czasu patrzyła na mijanych ludzi. Większość z nich była pogrążona w rozmowie, ale niektórzy rzucali przelotne spojrzenia. Nikt jednak nie odwzajemnił uśmiechu, który nie schodził z jej delikatnej twarzy. Obojętność ludzi nie zrobiła na niej żadnego wrażenia; w końcu mogli kibicować Bułgarom. Do czasu.
Najdłużej patrzył na nią, na oko, czteroletni ryży chłopiec. Posłała mu jeszcze szerszy uśmiech, a on tylko patrzył na nią jak na zjawę.
Wskazał na nią paluszkiem i powiedział coś niezrozumiałego do kobiety, u której siedział na kolanach. Jego matka (tak przynajmniej podejrzewała Japonka) skryła uśmiech pchający się jej na twarz i mruknęła jakiś karcący tekst, nie spuszczając z niej wzroku.
Wyraz twarzy Azjatki zmarkotniał; nie rozumiała o co chodzi kobiecie. Próbowała jeszcze raz zarazić ich pozytywną energią, która tak rzadko w niej gościła, jednak matka chłopca tylko zmierzyła ją od stóp do głów i obrzuciła przedziwnym spojrzeniem.
Ame (tak zaczęły nazywać ją współlokatorki), czując się o wiele gorzej, podeszła jak najszybciej mogła do mężczyzny, zapłaciła za dwie puszki Mountain Dew i szybko wróciła na miejsce.
- Dzięki. - Nadia odebrała swój napój i szybko upiła z niego kilka łyków.
Ciemnowłosa głęboko się załamała. Wciąż nie pojmowała zachowania syna i matki. Rozumiała, wyróżniała się, ale czy aż tak, żeby wytykać ją palcami? Chyba, że to przez coś innego? Może przez przypadek powiedziała coś w swoim ojczystym języku, a akurat chłopiec to usłyszał?
Podobne myśli zaprzątały jej głowę przez połowę następnego seta. Dopiero kiedy szatynka zaczęła wypytywać ją dlaczego nagle spochmurniała, Amane postanowiła skupić się na meczu.
Amerykanie byli tego dnia nie do pokonania. Z łatwością ogrywali Bułgarów, co podobało się większości publiczności.
Piłka meczowa, która kilkanaście minut później wylądowała w pomarańczowej strefie boiska po stronie bułgarskiej wywołała na trybunach wybuch euforii i radosne okrzyki. Polka chętnie w nich uczestniczyła, czemu pilnie się przyglądała. Nie mogła uwierzyć, że to ta sama ułożona Nadia, która jeszcze wczoraj niczym matka chodziła za Danką, by ta wyrzuciła wysypujące się z kosza śmieci, teraz podskakuje w miejscu i krzyczy z wszystkimi znane przyśpiewki.
Amane wstała i także zaczęła klaskać; nic poza tym. Po mniej więcej kwadransie ludzie zaczęli się zbierać ku wyjściu, niektórzy ruszyli po autografy. Japonce ani się śniło przeciskać przez tłum dla marnego podpisu, więc skierowała się ku wyjściu. Nadia miała jednak inne plany, gdyż mocno pociągnęła ją za rękę. Spojrzała na nią pytającym wzrokiem.
- Chodź, musimy przecież znaleźć Danutę. - wytłumaczyła. - Chodź!
Zeszły wspólnie w dół, jednak nie wyszły z obiektu. Obserwowały uważnie kręcących się wokół siatkarzy ludzi, ale... Danki nie było ani w tłumie dziennikarzy, ani w kolejce po autografy.

Danka.
- Jak działa to ustrojstwo?
Danka od kilku minut próbowała uporać się z wielką lustrzanką Dionizego, a że wcześniej nie obsługiwała się takim sprzętem, bała się nawet trzymać go w ręku.
Zniecierpliwiony chłopak wywrócił oczami i zabrał z rąk Danusi aparat.
- Danka - obrócił lustrzankę w rękach - źle ją trzymałaś. - Uśmiechnął się do przyjaciółki, a Danka strzeliła facepalma.
- Dziękuję, ratujesz mi życie. - Dyzio oddał jej sprzęt. - Gdyby nie ty, ta lustrzanka wylądowałaby na podłodze.
- Więc uratowałem życie lustrzance. - Wyszczerzył się, a Danusia popukała się w czoło. - Musisz nacisnąć ten wihajster.
- To już wiem - mruknęła, przykładając do twarzy lustrzankę i patrząc przez wizjer. - Nie mogłam go znaleźć.
- Nic dziwnego - zaśmiał się Dyzio.
Do końca rozgrzewko Danka robiła zdjęcia bułgarskim i amerykańskim siatkarzom, a że w przeszłości interesowała się fotografią, nieźle jej szło. Jednak brak funduszy na profesjonalną lustrzankę zaprzepaścił marzenia Danki o dalszym myśleniu o tym hobby. Kiedy ukończyła dzieła, postanowiła je obejrzeć, a nie ukrywając, zdjęcia wyszły jej perfekcyjnie. Kiedy już danusiowe fotki się skończyły, dziewczyna natrafiła na zdjęcia, które wykonał Dyzio, a na nich ujrzała tylko jednego siatkarza.
- Dyziu... - zaśmiała się, a chłopak zwrócił swoje oczy w jej kierunku. - Co to ma znaczyć?
Podała mu lustrzankę, a chłopak spłonął rumieńcem. Gdy Danka zaśmiała się głośniej, a oczy ludzi zgromadzonych obok zwróciły się w ich kierunku, Dionizy, trochę zmieszany ta całą sytuacją, wyłączył aparat i odłożył go na stolik.
- No co? - zapytał. - Też miałem robić parę zdjęć.
- Ale tylko Andersonowi? Czy Leoś wie?
- Ale o czym, Dancia, o czym?
- No o tym, że podkochujesz się Macie Andersonie - zaśmiała się, a teraz Dyzio uderzył się otwartą dłonią w twarz.
- Ciebie to trzeba zamknąć w jakimś zakładzie - westchnął, patrząc w stronę boiska. - Najlepiej takim na Karaibach. Albo na księżycu.
- I tak by mi nie pomógł - mruknęła, szukając swoich przyjaciółek, które także były na meczu. Niestety, Ursynów należał do kategorii hal większych, więc dziewczynie trudno było dostrzec Amane i Nadię w tak dużym tłumie.
I zanim Danka zdążyła mrugnąć, siatkarze weszli już na parkiet, żeby odśpiewać hymny narodowe.
- Jego tył jest o wiele lepszy niż przód - usłyszała podczas przerwy, gdy spiker zapowiadał już hymn Bułgarii.Danka spojrzała na Dionizego, bo to z jego ust padło to stwierdzenie i parsknęła śmiechem. - Boże, powiedziałem to na głos?!
Danusia tylko pokiwała głową, a Dyzio, kolejny raz z resztą, strzelił facepalma. Niestety, nie zdążyła z niego zażartować, bo zabrzmiał hymn siatkarzy znad Bałkanów.
Mecz nie był jakimś nadzwyczajnym widowiskiem, a Amerykanie szybko opanowali sytuację. Kiedy skończył się drugi set, wygrany oczywiście przez Stany, Danka spojrzała na zegarek w telefonie i westchnęła.
- Myślisz, że ten set skończy się w granicach trzydziestu minut, oraz z pozytywnym wynikiem dla Amerykanów? - zapytała po chwili, patrząc znudzonym wzrokiem w stronę boiska, gdzie drużyny już wchodziły na parkiet, gdzie za moment miała zacząć się trzecia partia.
I zgodnie z myślą blondynki set zakończył się po blisko półgodzinie. Tyle, że z korzyścią dla Bułgarów.
- Cholera, spóźnię się na autobus - mruknęła nerwowo, co minutę zerkając na wyświetlacz Nokii.
- Przecież mogę cię podwieźć, przyjechałem moją Wiesią. - Poruszył zabawnie brwiami i wyszczerzył się głupio.
- Tym starym rupieciem? - zaśmiała się. - A poza tym nie chcę, żebyś jechał specjalnie w drugą stronę. Za pół godziny będzie drugi autobus.
- Nie boisz się po nocy jechać? Tyle teraz tych złodziei, gwałcicieli, pijaków, ała, no za co? - jęknął chłopak, gdy Danka uderzyła go w ramię.
- Wiesz... Za całokształt twórczości. - Założyła ręce na piersi i spojrzała w stronę boiska, gdzie trójka amerykańskich siatkarzy z rozbawieniem przypatrywała się zapewne niezwykle interesującej rozmowie blondynki i szatyna.
- Twój Anderson się tu gapi - mruknęła, obserwując jak Matt wraz z Kawiką Shojim i Maxwellem Holtem widząc, że zostali przyłapani na bezczelnym gapieniu się w stronę Danuty i Dionizego, odwrócili głowy w stronę trenera. - Wpadłeś mu w oko, Dyziu!

- Ten. Mecz. Mógłby. Się. Już. Skończyć - syczała przez zaciśnięte zęby Danka, robiąc charakterystyczne przerwy. - Zaraz odjedzie mi ostatni autobus!
 -Przecież ci powiedziałem, że - urwał, gdy Danka zaczęła błądzić po jego twarzy dłonią. - Co ty robisz, do cholery
- Szukam wyłącznika - oznajmiła mu, ściskając jego policzek. - O, tu jest!
- Wiesz zapomnij... O mnie, Wiesi, o podwózce... Zapomnij - powiedział obrażony, odwracajac się od Danki.
- Cicho, piłka meczowa! - pisnęła Danka, machając rękoma przed oczami chłopaka. - Jest! Do widzenia, Dyziu, widzimy się jutro. - Pocałowała go w czoło, wstając, gdy Amerykanie zdobyli wygrywający punkt i pędem udała się w stronę wyjścia z hali Ursynów.


K : To tylko jeszcze ja. druga z Karolin :D Chciałam tylko podziękować Edzi za śliczny nagłówek *.* I zachęcić do komentowania, bo razem z Caro i Misu bardzo chcemy wiedzieć co sądzicie o tym opowiadaniu. Ok, nie truję, mam nadzieję, że wam się spodoba :) Karolajn.

sobota, 20 lipca 2013

Rozdział pierwszy

Nadia

Wakacje na Karaibach były dla Nadii niesamowitym przeżyciem. Gdy dwa tygodnie temu Danka oznajmiła jej, że wyjeżdżają na najpiękniejsze wyspy świata, była sceptycznie nastawiona do tego pomysłu.
- Nie mam ochoty nigdzie wyjeżdżać, a tym bardziej lecieć - oznajmiła ze skruchą, czując wyrzuty sumienia, gdy odrzucała propozycję współlokatorki.
- Przyda ci się trochę odpoczynku od tego syfu.
Danusia odsłoniła miętową firankę i oczom przyjaciółek ukazała się zatłoczona ulica w centrum Warszawy.
- A mnie się ten, jak ty to ujęłaś, syf podoba! Wolę zostać tutaj i te dwa tygodnie przeznaczyć na coś pożyteczniejszego.
- Jak na przykład...?
- Jak na przykład nauka - dokończyła Nadia - Ty masz to swoje dziennikarstwo, a ja co? Całymi dniami siedzę w domu albo na uczelni i jestem kompletnie zażenowana, kiedy przypominam sobie, co studiuję.
- Filologia polska - powiedziała Danka z nieukrywaną radością - Rzeczywiście, biorąc pod uwagę brzmienie tego czegoś, jest to dosyć zabawne. Filologia polska - powtórzyła i już nie potrafiła powstrzymać ataku histerycznego śmiechu.
Nadia skarciła ją wzrokiem, co zdarzało jej się coraz częściej.
- Wracając do tematu - powiedziała wymownie podniesionym głosem - Z wakacji na Karaibach nici. Przykro mi, kochanie.
- Nie mów do mnie kochanie! - wybuchnęła całkiem przewidywalnie - Czasami zachowujesz się jak moja matka, a przecież ja nie potrzebuję takiego rygoru. Jestem bardzo spokojną i zrównoważoną osobą, która stara się o stateczne życie. Jako dziennikarka sportowa spełniam się całkowicie, ponieważ, jak wiesz...
- Wiem, wiem - Nadia przerwała jej wywód, ponieważ dobrze znała przyjaciółkę i takie monologi w jej wykonaniu mogły skończyć się za parę godzin.
- Okej, w takim razie pakuj się, wyjeżdżamy w piątek! - oznajmiła Danka z nieukrywanym entuzjazmem.
- A kupiłaś bilety? Zarezerwowałaś miejsce w hotelu, zaplanowałaś pobyt tam?
- Oj, proszę cię, nie psuj mi zabawy. Czy ty zawsze musisz być taka poukładana, skrupulatna i denerwująca?
- No dobrze - powiedziała zrezygnowana Nadia - Myślę, że...
- Wyjeżdżasz ze mną i koniec! Te wakacje dobrze ci zrobią, może w końcu przejrzysz na oczy.
- Słucham? - zapytała - A dlaczego niby miałabym przejrzeć...
Danka uniosła gwałtownie rękę i uciszyła ją. Nadia była osobą, która starała się wysłuchać innych do końca, nawet jeśli nie zgadzała się z ich opinią. Jednak w sprawie swojego charakteru, który tak bardzo irytował Dankę, była stanowcza.
- No dobrze - powtórzyła - Pojadę na te całe Karaiby.
Dwa tygodnie później, gdy wysiadały z samolotu, Nadię przepełnił smutek. Karaiby okazały się idealną odskocznią od codzienności. Drinki, w przypadku Nadii oczywiście bezalkoholowe, niemalże codziennie; opalanie się na złocistym piasku lub przy hotelowym basenie; spanie do godziny jedenastej; długie kąpiele w wannach przypominających rozmiarami baseniki dla dzieci; rozkoszowanie się słońcem, kąpanie na lazurowym wybrzeżu; relaks w hotelowym SPA - czyli wszystko to, czego nie zaznała zwyczajna, poukładana, szara studentka z Warszawy.
- Te wakacje były wspaniałe! - podsumowała Nadia z nieznanym sobie entuzjazmem - Szkoda, że musiałyśmy już wracać.
- Bądź cicho! Ludzie patrzą na nas jak na idiotki.
Nadia skarciła ją wzrokiem.
- Mówiłam ci, że nie będziesz żałować - kontynuowała niewzruszona Danka.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - wykrzyknęła i uścisnęła przyjaciółkę.
Kobiety zabrały dwie ogromne skórzane walizki z luku bagażowego.
- Jak dobrze, że cię mam. Gdyby nie ty, te dwa tygodnie spędziłabym w Warszawie, najprawdopodobniej w jakimś zadymionym pubie.
- Ach, wiem, że jestem geniuszem - powiedziała Danusia z udawaną wyższością.
- A poza tym - dodała Nadia - przekroczyłam moje wszelkie bariery przyzwoitości i nie mam z tym najmniejszego problemu.
Danka prychnęła pod nosem i już zamierzała rzucić ripostę, kiedy nagle wpadła na kogoś z impetem.
- O Boże, przepraszam! - przyjaciółki usłyszały piskliwy głos zwracający się do nich po angielsku. Nadia musiała schylić głowę, by zobaczyć znacznie od niej niższą szatynkę. Była drobna, choć mierzyła na oko metr siedemdziesiąt i wyglądała całkiem sympatycznie, mimo że na jej twarzy malowało się przerażenie. Wyglądała na Japonkę, Koreankę, Chinkę... Kobieta nigdy nie potrafiła rozróżnić tych narodowości.
- Przepraszam was bardzo - podała im rękę - Mam na imię Amane. Pochodzę z Azji i trafiłam tutaj całkiem przypadkiem, dlatego jestem trochę skołowana.
Danusia zobaczyła życzliwy uśmiech na twarzy przyjaciółki i już wiedziała, co za chwilę usłyszy.
- Chętnie ci pomożemy! - wykrzyknęła szatynka - Ja mam na imię Nadia, a to jest Danuta.
...i już po chwili cała trójka zmierzała do wyjścia energicznym krokiem.


Amane


Nie tak to wszystko miało wyglądać.
Była tak bardzo szczęśliwa, że coś po prostu musiało się zepsuć. Tyko dlaczego akurat w takim momencie?!
Amane szła w milczeniu przez już od kilku minut przebierając tylko nogami. Było jej wstyd, że naprzykrza się pierwszy raz spotkanym dziewczynom z lotniska. Z drugiej strony ogarniała ją taka złość, że ledwo czuła ból, wbijanych w wewnętrzną stronę dłoni przydługawych paznokci.
- Więc jak to się stało, że jesteś tu... przez przypadek? - usłyszała głos którejś z nich, a przez głowę przemknęły jej ostatnie trzy doby.
Tak bardzo chciałaby cofnąć się o choćby kilkanaście godzin wstecz.
Po drugiej zmianie w jednym ze sklepów odzieżowych, kiedy otrzymała dość wysoką wypłatę ("zostawanie po godzinach jednak miało sens!") i przeliczyła oszczędności w domu okazało się, że spokojnie starczy jej na bilet do Londynu i podróż do miasta rodzinnego jej babci, gdzie miała przebywać. Uradowana zabrała z szafy wielką walizkę i spakowała wszystko co mogło jej się przydać. Nareszcie spełni jedno z nielicznych marzeń. Z szuflady przy łóżku wyjęła kartkę z wykaligrafowanym listem do rodziców. Miała go przygotowanego od ponad pół roku i tylko czekała aż będzie mogła zostawić go do przeczytania. W końcu nadszedł ten moment; weszła do kuchni, położyła na stole kartkę i rozejrzała się po pomieszczeniu. Jak zwykle panował tu nieporządek. Z uśmiechem stwierdziła, że pod żadnym pozorem nie będzie tęskniła za tym domem.
Jej młodsza o kilka lat siostra nareszcie skończyła szkołę i może zająć się chorą, wiecznie narzekającą matką. Czyż to nie idealny moment na "ucieczkę" z domu? Starała się jak najszybciej mogła zarobić pokaźną sumę pieniędzy, więc z radością myślała o setkach zarobionych jenów.
Przez uchylone do pokoju dziennego drzwi, dziewczyna ujrzała dwie postaci. Starszy mężczyzna tulił do siebie kobietę w podobnym wieku, przy czym razem oglądali telewizję. Amane nawet nie pomyślała o tym, żeby pójść się pożegnać. Prychnęła pogardliwie i wyszła z domu.
- Żegnajcie kochani. - mruknęła sarkastycznie gdy wsiadała do Pociągu jadącego w kierunku Tokio.
Gdy już dotarła na lotnisko, zakupiła bilet (rzecz jasna, w klasie ekonomicznej) i z niecierpliwością oczekiwała samolotu. Dopiero po dwóch godzinach mogła zasiąść w niewygodnym fotelu przy oknie i obserwować niebiańskie jej zdaniem widoki. Niedługo jednak to trwało, bo myśli o Londynie zajęły ją całkowicie. Znów znalazła w jednej z kapsuł London Eye i podziwiała panoramę miasta. Ciemne dachy, w oddali aż rażące oczy zielone łąki... Ach, pięknie! Z nieschodzącym z twarzy uśmiechem przez długi czas patrzyła prze szybę. Kiedy miała już dość kłębiastych, wyglądających niczym wata cukrowa chmur, zamknęła oczy i zasnęła, a wiadomo o czym śniła. Dopiero donośny głos stewardessy, która cały czas uparcie mówiła o lądowaniu, wyrwał ją z krainy marzeń.
Amane ze zdziwieniem spojrzała na zegarek; lot powinien trwać jeszcze co najmniej dwie godziny... Być może po prostu nie było przeszkód i przybędziemy trochę wcześniej, uspokajała się. Dopiero skrzeczący głos obwieścił lądowanie w Warszawie, dziewczyna zastygła w bezruchu. Czyżby się przesłyszała?
Błyskawicznie spojrzała na bilet: "Tokio - Warszawa". Chwila, przecież wyraźnie mówiła o Londynie! Dlaczego zatem miała trafić do zupełnie innego miasta? Za nic w świecie nie potrafiła tego zrozumieć.
Przy lądowaniu przez zmrużone oczy obserwowała kąpiącą się w świetle pełnego księżyca Warszawę. Nie miała innego wyboru, musiała wyjść z maszyny i jakoś wyjaśnić tą pomyłkę.
Tak też zrobiła. Zabrała swoje bagaże i zbulwersowana szybkim krokiem udała się do działu informacyjnego, jednak nikogo tam nie zastała. Zrezygnowana westchnęła głęboko i ze spuszczoną bezsilnie głową postanowiła iść poszukać jakiegoś miejsca, gdzie mogłaby przetrwać noc, bo o śnie nawet nie myślała.
Zrobiła tyko kilkanaście kroków i wpadła na te właśnie dwie dziewczyny, z którymi teraz szła. Do czego to doszło, żeby ona, nieufna Amane, szła z dwiema praktycznie nieznajomymi dziewczynami Bóg wie gdzie?!
Jak na zawołanie, poczuła na ramieniu dotknięcie dłoni tejże samej dziewczyny, która zadała jej pytanie.
- Hej, wszystko w porządku? - zmartwiła się spoglądając jej w twarz. Azjatka jedynie spojrzała w ziemię.
- Tak, może być. - odrzekła szybko. - Jak się tu znalazłam? Otóż najprawdopodobniej sprzedano mi zły bilet. W tym momencie miałam dolatywać do Londynu, a utkwiłam w Warcz... War...
- W Warszawie. - poprawiła ją szatynka-Nadia.
- No właśnie, nawet nie umiem poprawnie wymówić gdzie jestem. - westchnęła, a w ciemnych oczach miała wypisany tylko niewyobrażalnie wielki smutek. - W każdym razie, nie chciałam się tu znaleźć, to był nieszczęśliwy wypadek. Przepraszam, że musicie mnie teraz znosić.
- Nie masz za co przepraszać! - szybko odpowiedziała Danuta. - To przecież my zaproponowałyśmy ci pomoc.
- W takim razie... dziękuję. - uśmiechnęła się serdecznie do obu dziewczyn, a one odpowiedziały tym samym. Od początku wiedziała, że dogada się z nimi, jednak z minuty na minutę była tego coraz bardziej pewna.
Przez chwilę szły w milczeniu. Dopiero po jakiś czasie blondynka wskazała na jeden z bloków.
- O, tam mieszkamy. - powiedziała, po czym spojrzała na jej skwaszoną minę i roześmiała się w głos. - Spokojnie, mamy windy, nie musisz targać walizki po schodach.
Amane przyjęła tę wiadomość z wielką ulgą; po wielogodzinnej podróży padała na twarz, dlatego też z przyjemnością obserwowała jak odległość do bloku zmniejsza się. Winda, poza muzyką płynącą z głośników, nie różniła niczym od tych japońskich. Wjechały na drugie piętro i weszły do mieszkania na prawo. Zmęczenie brało nad nią panowanie i nawet obraz przedpokoju rozmazywał się przed oczyma. Mimo wszystko, już po przekroczeniu progu zrozumiała, że jest jej tu wyjątkowo dobrze...


Danka

- Mamy akurat wolny pokój - trajkotała Danka, gdy wraz z Nadią i nową znajomą Amane weszły do zamieszkanego przez dwie przyjaciółki mieszkania. Nie było tu zbyt dużo miejsca; trzy małe pokoje, kuchnia, łazienka oraz salon, ale Danka wolała określenia składzik, gdzie jest po prostu wszystko. Salonem tego nazwać nie można było. - Mój przyjaciel, Dyzio, zamieszkał ze swoim partnerem, więc jego pokój świeci wielmożnymi pustkami. - Wyszczerzyła się do Japonki, który z natury była chyba bojaźliwa, bo wciąż patrzyła na blondynkę nieufnym spojrzeniem. A raczej Danka miała takie wrażenie. - Nie bój się, nie zjemy cię. Przynajmniej ja, nie wiem jak Nadia.
- Akurat z nas dwóch, to ja jestem ta normalna. Nie przejmuj się nią, ona tak zawsze - Nadia zwróciła się do Amane, a Danka przewróciła oczami.
- Więc, Aname...
- Amane - poprawiła ją dziewczyna, a Danusia machnęła ręką. 
- ...jak podoba ci się Warszawa? Trochę tu deszczowo, co? Ale ja lubię deszcz, a zwłaszcza spacery podczas deszczu... Romantyczne, prawda? Mimo, że na codzień te całe słodkie parki, co się wszędzie obwieszczają ze swoim wielkim love story sprawiają, że rzygam tęczą, ale wizja spaceru podczas deszczu, albo burzy sprawia, że na ten moment ściągam maskę twardej laski i jestem romantyczna.
- A potem wizja przeziębienia zatrzymuje cię w łóżku z gorączką, a twoim jedynym romantykiem jest antybiotyk. - Zaśmiała się Nadia, co sprawiło, że Danka się trochę zgasiła. 
Po chwili jednak znów zwróciła się do Japonki.
- Amane, na ile tu zostajesz? - zapytała Blondynka, uśmiechając się do Azjatki.
- Myślę, że na dłuższy czas - dziewczyna skrzywiła się na samą myśl. - Niestety nie mam na razie pieniędzy na powrót.
- Chętnie byśmy ci pomogły, ale... - zaczęła niepewnie Danusia, ale Amane pokręciła głową.
- Już dość zrobiłyście, że przyjęłyście mnie pod swój dach.
- A to dziwne? - zaśmiała się Danka, wymieniając spojrzenia z Nadią. - Przecież nie jesteś seryjnym mordercą ani złodziejem.
Wymianę zdań pomiędzy dziewczynami przerwał dzwonek telefonu blondynki i głośne Heart skip a beat jej ukochanego Olly'iego rozniosło się po całym mieszkaniu.
- Niziu? - zaśmiała się, nazywając swojego przyjaciela najpieszczotliwiej jak potrafiła. Wiedziała, że tego niecierpi, a i tak przy każdej okazji chciała go tym wkurzyć.
- Dio-ni-zy - sylabował, opanowując złość. Danka tylko się zaśmiała, a Dyzio głośno chrząknął. - Szef jeszcze nie widział twojego zeszłotygodniowego artykułu.
Na sam dźwięk tych słów spojrzała na Amane i Nadię, które radośnie ze sobą rozmawiały. Niezauważalnie i cicho blondynka przeszła do swojego pokoju.
Dobrze wiedziała o tym, że jej gburowaty i niemiły szefuncio nie dostał od niej jeszcze artykułu. Specjalnie mu go nie dała? Jasne. Danka już taka była, że gdy ktoś zalazł jej za skórę, odpowiadała mu atakiem, lub złośliwością.
- Dyzio, czy ty masz mnie za idiotkę? - zaśmiała się głośno, a jej przyjaciel tak jakby się zawahał.
- Eeem tak? - zapytał retorycznie. - Danka, to już nie chodzi o to. Olewasz wszystko i wszystkich.
- Ciebie nie olewam - zaprotestowała.
- Nie olewasz tylko wtedy jak mam w szafce Cheerios, albo chcesz posłuchać muzyki na moim iPodzie - sprostował, a Danka przegryzła wargę. Tak to wyglądało? - Posłuchaj. Za dwa tygodnie w Polsce odbywają się siatkarskie Mistrzostwa Świata, pamiętasz? - zapytał, ale ona tylko westchnęła.
Pamiętała, bo Dionizy nadawał o tym cały czas.
- Tak i twoja niespełniona miłość, Matt Anderson będzie w naszym kraju - powtórzyła to, co Dyzio opowiadał jej od zeszłorocznej Ligii Światowej, kiedy to Amerykanie zaszczycili Polskę swoją wizytą. Swoją drogą, śliniący się Dyzio na widok jakiegoś tam siatkarza, to niezły widok. Szkoda tylko, że ten jego... jak mu tam... Leon tego nie widział...
- Tak. Jednak czasem mnie słuchasz. - W jego jego głosie usłyszała nieskrywany entuzjazm. - Załatwiłem ci artykuł do napisania. Tylko już nie nawal!

środa, 17 lipca 2013

Prolog

Nadia
Nadia uwielbiała swoje imię.
Miała dwadzieścia trzy lata, mieszkała w Warszawie ze swoją zwariowaną przyjaciółką - Danką, która potrafiła rozśmieszyć ją do łez. Często, kiedy się śmiała, równocześnie płakała. Był to pozytywny przejaw radości, chęci życia, ale mało kto zdawał sobie z tego sprawę. Nadia była nienaturalnie wysoka, miała krzywe nogi, zbyt małe piersi, szerokie biodra, przeciętnie brązowe oczy i karmelowe, poniszczone włosy, które rozjaśniały blond pasemka - wszystko to powinna w sobie znienawidzić i starać się za wszelką cenę zlikwidować, ale ona kochała siebie taką, jaka była. Wyróżniała ją właśnie pełna, niezmącona akceptacja samej siebie. Nie znała nikogo - zresztą czemu tu się dziwić - kto nie miałby kompleksów. Sama jednak nie przejmowała się swoimi niedoskonałościami. Nie był to przymiot, który dodawał jej pychy, egoizmu i próżności. Przeciwnie, była zawsze miła, wyrozumiała, cierpliwa, służyła każdemu pomocą, potrafiła odnaleźć się w nawet najbardziej skomplikowanej i problematycznej sytuacji, słowem - ideał, mogło by się zdawać, biorąc pod uwagę jej nieskazitelny charakter, tworzący z niej coś na kształt miłosiernej altruistki. Ta altruistka była bardzo delikatna w kontekście ciała i duszy, wrażliwa na słowa i czyny innych, ckliwa. Filmy, które oglądała, musiały doprowadzić ją do łez i zmusić do refleksji. Książki, które czytała, musiały być przepełnione miłością i kończyć się happy end'em lub chociażby zrozumiałą tragedią. Sama dążyła do tego, by jej życie było przepełnione łzami (choć nie cierpieniem), wzruszeniem (choć nie smutkiem), dobrymi wspomnieniami (choć nie tęsknotą), melancholią (choć nie samotnością) i wreszcie, na końcu uczuciem spełnienia (choć, oczywiście, nie wymykającą się spod kontroli euforią). Skąd w takim razie w jej życiu Danka - przebojowa, zwariowana, impulsywna rówieśniczka? Można powiedzieć, że przeciwieństwa się przyciągają, ale wcale nie było to powodem nawiązania między nimi przyjaźni. Nadia znalazła w Danusi coś wartościowego, znalazła w niej tę cząstkę człowieczeństwa, którą każdy powinien w sobie nosić - odnalazła w niej dobro i chęć niesienia pomocy. W każdym poznanym człowieku potrafiła coś takiego odnaleźć, a jeśli jej się nie udawało, starała się odszukać usprawiedliwienie dla złego zachowania i godnego potępienia stylu życia tej osoby. Nadia - to imię każdemu z jej bliższych lub dalszych znajomych kojarzyło się z ciepłem, wsparciem. Darzyli ją sympatią nawet ci najbardziej wymagający, ci, którzy umieszczają życzliwość na samym dole ich hierarchii wartości. Nadia kochała swoich rodziców najbardziej na świecie, nie potrafiła wyobrazić sobie swojego życia bez Danki. Nie miała konkretnej pasji, poza tym, że lubiła oglądać mecze siatkówki. Oczywiście wolała oglądać je z perspektywy trybun, dlatego przy każdej możliwej okazji wykupywała bilety i zabierała Dankę na halę Ursynów.
Co jeszcze można powiedzieć o Nadii? Miała trudną do zniesienia skłonność - za szybko się przywiązywała, była łatwowierna, niekiedy wręcz naiwna. Ludzie, których poznawała, często byli jej całkowitymi przeciwieństwami. Ale ona, litościwa Samarytanka, zaprzyjaźniała się z nimi, bo przecież - co wciąż powtarzała swojej przyjaciółce - "każdy zasługuje na swoją szansę". W ten właśnie sposób przeżyła kilka upadków, bolesnych uświadomień i niesprawiedliwych osądów. Ale nie załamało ją to. Ludzie widzieli w niej kogoś, kogo łatwo jest wykorzystać, kto jest idealnym celem, by przekabacić go na swoją stronę i czerpać korzyści z jego głupoty, bo tak trzeba było nazwać postępowanie Nadii. A ona? Ona nigdy nie próbowała wyprowadzić ich z błędu. Bo - i tu jej kolejne ukochane powiedzonko - "jestem kompatybilna - przystosowuję się idealnie do życia wśród złych ludzi"

Amane
Kropla wody w czasie deszczu nie wyróżnia się właściwie niczym. Jej kształt może być różny, ale i tak będzie postrzegana jak inne. Znika w ulewie niezauważona. Amane była właśnie taką kropla, a deszcz - tłumem ludzi. Na dodatek takich samych ludzi.
Jej dość pospolity wygląd przyciągał niewielu wielbicieli, bo celowo skrywała naprawdę cudowną urodę pod maską szarej myszki.
Azjatyckie pochodzenie dawało po sobie mocno znać, lecz różniła się nieco, gdyż w jakimś procencie miała też korzenie europejskie, a dokładniej brytyjskie.
Gdyby pierwszy raz spojrzeć na jej twarz, pierwszym co przykuwa uwagę są duże, jak na dany obszar świata, czarne niczym smoła oczy. Niby nic takiego, praktycznie każdy Japończyk takowe posiada. Jej jednak lśniły niczym szlachetny kamień w słońcu. Piękne, wyglądające jak odręcznie wymalowane delikatne usta o barwie malin kryła pod warstwą kremowej szminki, pozostawiając tylko poważny wyraz twarzy, który nadawał jej więcej niż posiadane dwadzieścia dwa lata. Na marne starała się ukryć licznych piegów na całej twarzy, odziedziczonych po babci. Nie cierpiała ich, bo każdy zwracał na nie uwagę, czego pod żadnym pozorem pragnęła uniknąć. Nie chciała być wyjątkowa, tutaj i tak każdy jest tak samo oceniany, a indywidualności często karcone. Sięgające do pasa proste, ciemnobrązowe, zadbane włosy często zaplatała w warkocz lub najzwyklejszy kucyk. Wiele osób zazdrościło jej wielu cech, lecz przyjmując to jako coś złego, Amane ignorowała każdą próbę pochwały rysów twarzy, sylwetki czy włosów.
Nigdy też nie miała przyjaciół ani nie przeżyła miłości. Uczucie to było dla niej czymś niemożliwym, a na widok zakochanych odwracała głowę z niesmakiem. Nie była zazdrosna, w żadnym wypadku. Po prostu nie chciała widzieć tego "oszukanego" uczucia. Każdego zalotnika odprawiała z kwitkiem, sądząc, że nie potrzebuje nikogo do szczęścia. Była typem samotnika i odpowiadało jej to. Odzywała się bardzo rzadko, jedynie kiedy musiała. Jej wypowiedzi były bardzo oficjalne, zupełnie różniące się od rówieśniczych. Nie mogła nic poradzić, taki styl najbardziej jej odpowiadał.
Szanowała rodzinę, ale z chęcią opuściłaby staroświeckich rodziców i dość liczne rodzeństwo.
Jedynym aspektem, dla którego tu pozostawała był klub siatkarski, w którym grała na pozycji libero. Kochała ten sport, a oglądanie meczów sprawiało jej prawie taką samą przyjemność co granie na boisku. Prócz reprezentacji Japonii, kibicowała też Brytyjczykom. Uważała to za miły obowiązek, w końcu kiedyś każdy emitowany mecz oglądała w towarzystwie babci, póki nie zmarła. Od tego czasu robiła to samotnie. Można powiedzieć, że jedynym zajęciem w grupie, które tolerowała, była gra w volleyball’a. Nie była gigantem, ale też nie należała do najniższych, metr siedemdziesiąt jeden jak najbardziej odpowiadał jej zadaniu na boisku.
Dawniej słyszała o Europie. W czasie gdy nie zajmowała się chorą matką lub nie trenowała przy siatce, czytała wiele o tym wspaniałym w jej mniemaniu kontynencie. Najwięcej zagięć miał jednak rozdział mówiący o Wielkiej Brytanii. Nocami śniła o zwiedzaniu Londynu w czasie deszczu, przechadzce po tamtejszych zielonych łąkach... Ach, gdyby ktokolwiek zobaczył plany podróży, które układała w głowie! Nikt inny nie był tak zadufany w jakimkolwiek kraju jak ona.
Przez cały czas jednak musiała przekładać wyjazd, który pokrywały nowe obowiązki i potrzebne wydatki. Nie miała wyboru, musiała czekać na cud, który jak na złość nie chciał się zdarzyć…

Danka
Chodzący bałagan, samozaprzeczalna istota, pełna energii, mająca tryliard myśli na ułamki sekund. Jeśli chcielibyśmy określić tego chaotycznego i niekiedy pyskatego osobnika, wystarczyłoby jedno słowo. A raczej imię. 
Danka.
I dziw, że z Danką ktoś wytrzymuje, a byli tacy, co uciekali po godzinie znajomości z panią wiecznie żywa, wiecznie roześmiana, panią ADHD. Danka ma wiele cech, a te cechy nie zawsze przemawiają na jej korzyść. Bo kto lubi wieczne gaduły, śmiejące się w głos wariatki i, co gorsza, niekulturalne dziewuszyska? 
Mama wzorowa nauczycielka polskiego, babka jeszcze przed wojną wydała cieszący się dużą popularnością tomik wierszy, a z Danki wyrosło po prostu wielkie nic. I choć była dziennikarką w znanej gazecie sportowej, to nikt tak na prawdę nie wierzy, że Danka długo zagrzeje sobie tam miejscówkę, bowiem była bardzo zmienna.
Jak już wcześniej zostało wspomniane, Danka potrafiła odstraszać od siebie ludzi, po zaledwie kilku sekundach znajomości, więc nigdy tak na prawdę nie miała chłopaka. A było na czym oko zawiesić. Długie blond włosy, oczy niebieskie, niczym wielkie oceany, pełne usta, koloru malinowego i doskonała cera. I taka dziewczyna jest sama? To nie wina wyglądu, bo Danka sama wiedziała, że jest piękna i potrafiła to podkreślać, ale jej charakter nie podobał się wielu osobom. Ale jej wcale on nie przeszkadzał.
Jednak nie była do końca sama - miała najlepszą przyjaciółkę, z którą mieszkała - Nadię. A to, że Nadia była zupełnym przeciwieństwem Danki, było wiadome od dawna. Ale przeciwieństwa się przyciągają, co nie raz udowadniała ta dwójka. Mimo żywiołowości i porywczości dziewczyna jest także dobrą przyjaciółką, a za Nadią skoczyłaby w ogień. Jest oddana, lojalna i empatyczna wobec przyjaciółek.
Jej mottem jest po prostu Carpe Diem, więc sama zachowuje to, co przyjęła sobie za ideę. Żyje tak, jakby świat miał skończyć się za minutę, a w jej życiu nie ma zasad.
Ale Danka to w gruncie rzeczy dobry człowiek. Może chaotyczny i bałaganiarski, krzyczący w niebo głosy, gdy w lodówce zabraknie jej ulubionego jogurtu morelowego, czy w szafce miodowych Cheerios, twierdzący, że jej życie to jedna wielka loteria i trzeba korzystać z wszystkiego, no ale na pewno nie można jej odmówić przywiązania i oddania do przyjaciół. Tak, to na pewno jej jedyne pozytywne cechy.

__________________________
Oto melduje się jedna trzecia autorek tegoż bloga - Karolina (nie będę miała nic przeciwko, jeśli będziecie nazywali mnie caro ;)). Na wstępie uświadomię Was, że jestem przeciwniczką banału i wszelkiej prostoty w opowiadaniach (chociaż czasem się przełamuję), dlatego ślepo naśladuję profesjonalnych pisarzy, typu Picoult, Sparks czy Rowling. A z racji tego, że robię to nieudolnie, proszę o powstrzymanie się od szyderstw...ech. Trochę nieskromnie napiszę, że moim zdaniem wszystkie trzy piszemy naprawdę fajnie i jakoś tak...no, dopełniamy się. Buzia mi się cieszy na samą myśl o rozpoczęciu naszej współpracy tutaj!
Jeśli chodzi o moją bohaterkę, jak pewnie się domyślacie, będę się z nią bardzo utożsamiała, mimo że sporo nas róźni, a ja sama nie umywam się do tej postaci. I zapewniam Was, że wy wszyscy również będziecie chcieli choć po części być tacy, jak ta kobietka, którą postaram się Wam przybliżyć.
Postscriptum: oczywiście wspaniałomyślna Karolina nie mogła przepuścić takiej okazji, by wypromować swojego osobistego bloga http://carolina-book.blogspot.com/
Jak zdążyliście zauważyć, jestem trudna do zrozumienia i pewnie taka będzie moja cząstka tej historii. Także powodzenia! :>
~~
Dzień dobry! :> Z tej strony Misu. Co mogę o sobie powiedzieć? Hmm... Dorota, Dora, Pierdoła, jak kto woli. :D Tak właściwie nie wiem co jeszcze pisać, nie lubię o sobie mówić. Piszę dwa opowiadania (Magia rubinu i Setball for hope) i jest mi miło jeśli ktoś mnie z nich kojarzy. :) Pisanie jest dla mnie po prostu odskocznią od codzienności, a w każdym poście mogę wyrażać co czuję i z tego powodu to kocham. Tak bardzo się cieszę, że będę mogła pisać coś razem z Karolinami (które, swoją drogą są niesamowite i nigdy w życiu im nie dorównam)! Aż modra się cieszy na myśl, że nasza współpraca się zaczyna. :D
Cóż, zachęcam tylko do czytania następnych rozdziałów, które się tu będą pojawiać. :)
~~
Misu nie jest pierdołą, ona czasem tylko tak ma, że wydaje jej się, że jest, ale tak na prawdę wcale nią nie jest :P Dzień doberek, z tej strony Karolina, trzecia autorka tego genialnego opowiadania o naszych ukochanych amerykańskich siatkarzach. Co ja tu mogę napisać? Bardzo cieszę się na współpracę z Dorotą i Karoliną. Wcale nie żałuję, że nie musiałam wybierać pomiędzy nimi (bo byłby to straszny koszmar) i piszemy we trzy. Co prawda już się sparzyłyśmy z wyborem siatkarzy, ale cóż... Myślę, że już wszystko OK. I powiem jeszcze tylko, że wcale nie utożsamiam się z moją zwariowaną bohaterką, Danusią, i wcale nie jestem do niej podobna. :) Życzę miłego czytania. Mam nadzieję, że spodoba wam się nasz projekt. - Karolajn.